Polską jesienną chandrę najlepiej pokonać nową polską komedią romantyczną. Prawdziwa miłość, dramat, kilka mizoginicznych żartów o kobietach i ich małych rozumkach... To przecież wystarczy, żeby stworzyć nowy film "do kinowego tulenia". Rzecz jasna w takim przypadku liczy się frekwencja. Tej jesieni nie będzie łatwo zawalczyć o widza, co pokazują wyniki sprzedaży biletów z ostatniego weekendu. Zapewne tym razem polska publiczność wybierze film "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Tym bardziej, że "Serce nie sługa" okazuje się być nie tylko nudne, ale i piekielnie konserwatywne.
Punkt wyjścia - miłość "niemożliwa" do grobowej deski. W jakim sensie? Na tapecie mamy współczesnego Casanovę Filipa (Paweł Domagała), który nie odpuści żadnej dziewczynie w mieście. Dla niego zauroczenie pojawia się tylko wieczorem. Rano czar pryska. Nie wiadomo dlaczego, ale wszystkie swoje "zdobycze" obdarowuje serduszkami z bursztynu, co oczywiście pozwala im łatwiej zorientować się, że nie są jedyne.
Filip od lat przyjaźni się z Darią (Roma Gąsiorowska-Żurawska). Są kumplami i w tym przypadku nie ma szans na jakąkolwiek zmianę statusu. Przyjaźń polega oczywiście na tym, że Daria opiekuje się Filipem, kiedy za dużo wypije i dość często robi mu śniadania. Śniadanka są rzecz jasna wyśmienite. Sama pracuje jako autorka serwisu pogodowego w internecie, ale to nie ma większego znaczenia.
Gdzieś obok tego wszystkiego twórcy filmu "Serce nie sługa" umieszczają jeszcze kilku kompletnie oderwanych od narracji bohaterów. Tak jakby scenariusz zmieniał się w trakcie pracy na planie. Może do końca nikt nie wiedział, o czym ma być ten film. Z jednej strony Borys Szyc jako kumpel Filipa, który żyje w szczęśliwym związku z dziećmi, ale jego małżeństwo to koszmar. Z drugiej Mateusz Damięcki jako pan policjant - potrzebny do kilku scen z szaloną kumpelką Darii, Mariettą (Magdalena Różdżka). Wisienka na torcie to "specjalny udział" Ewy Chodakowskiej, która parokrotnie biega i rzuca kilka słów o treningu.
Koniec końców Daria i Filip mają się ku sobie, ale nie jest to zwykłe zakochanie, tylko umowa. Nagle w głowie Casanovy pojawia się myśl o dziecku i przyjaciółka ma to zrealizować razem z nim... Gdzieś w tle obserwujemy Darię wychodzącą ze szpitala ze łzami w oczach, więc można się domyślać, że tragedia tuż tuż.
Wszystkie te absurdy nie miałby żadnego znaczenia, gdyby nie fakt, że wizja kreowana przez twórców filmów to konserwatywny koszmarek, w którym non stop słyszymy m.in.: "wszystkie kobiety chcą być matkami"; "dla tych normalnych kobiet rodzina to mama, tata i dziecko pod tym samym nazwiskiem". Trudno zignorować, że za wszystko odpowiedzialny jest Bóg, a do tego kobieta poświęci własne życie, żeby tylko urodzić potomstwo. Adopcja to zjawisko nieistniejące w świecie filmu "Serce nie sługa", a dziecko w brzuszku mamusi żyje przecież od poczęcia. Płód to słowo z języka obcego.
Trudno przyjąć tę tradycyjną opowieść szczególnie w czasach, w których nadal prawo aborcyjne w Polsce jest jednym z najbardziej restrykcyjnych na świecie. Trudno "śmiać się przez łzy", kiedy scenariusz tej komedii przypomina źle sklejoną opowiastkę z kilkoma patentami na widzów. W końcu popieranie wizji kobiety jako emocjonalnej istotki z obowiązkowym biologicznym instynktem macierzyńskim, która w życiu nie czeka na nic innego, to po prostu szaleństwo. Takich rzeczy się już po prostu nie robi.
2/10
"Serce nie sługa", reż. Filip Zylber, Polska 2018, dystrybutor: Mówi Serwis, premiera kinowa: 5 października 2018 roku.