"Rozgrzeszenie" nie jest kolejnym typowym filmem akcji z Liamem Neesonem. Tym razem widzimy mężczyznę, który dowiaduje się o śmiertelnej chorobie, co powoduje, że chce odkupić swoje życiowe grzechy. Nie jest to historia odkrywcza, ale dzięki wyrazistej roli Neesona daje sporo satysfakcji. Szczególnie, że jest to kolejna gangsterska opowieść z ulic Bostonu.
Liam Neeson w ostatnim czasie wyjątkowo chętnie przypomina o swoim pochodzeniu. Urodzony w Irlandii Północnej aktor nie ukrywał nigdy, że przesiąkł od dziecka katolicką formacją (imię Liam dostał po księdzu), na którą przecież nakładał się konflikt z protestantami i działalność IRA. W tym kontekście interesująco wyglądają dwa tegoroczne filmy, gdzie Neeson konfrontuje postać zabijaki i twardziela z szeroko pojętym tematem odkupienia.
"Kraj świętych i grzeszników" Roberto Lorenza i "Rozgrzeszenie" Hansa Pettera Molanda mocno się ze sobą rymują. W pierwszym (swoją drogą bardzo eastwoodowym filmie) Neeson wciela się w samotnego mściciela na irlandzkiej prowincji robiącego porządki w miasteczku. Jego postać jest wciąż w sile wieku, ale jest już zmęczona zabijaniem i próbuje się wycofać z biznesu, z którego wycofać przecież się nie da. W "Rozgrzeszeniu" bohater Neesona działa natomiast w najbardziej irlandzkim mieście Ameryki i również próbuje się wyrwać z bandyckiej egzystencji. Różnica jest taka, że robi to przez chorobę, która uniemożliwia mu dalszą pracę dla lokalnego gangstera (Ron Perlman).
Neeson gra postać bez imienia i przedstawiany jest po prostu jako thug (bandzior). Jest byłym bokserem, który odnosił w przeszłości sukcesy na ringu. Lata uderzeń w głowę wywołały chorobę neurologiczną, która teraz objawia się z całą mocą. Thug dowiaduje się, że zostało mu kilka miesięcy życia. Jak je spożytkuje? Zgadliście - będzie chciał odkupić część życiowych win. Banał? Tak, ale charyzma Neesona powoduje, że chcemy w tę naznaczoną znaczonymi kartami opowieść wejść. Gangster porzucił swoje dzieci, które dziś go z wiadomych względów nienawidzą. Z synem już się nie pogodzi, bo ten przedawkował narkotyki. Udaje się więc do córki (Frankie Shaw), która nigdy nie przedstawiła mu nawet jego wnuka. Dziewczyna ledwo wiąże koniec z końcem. Jest samotną matką dorastającego chłopca i pracuje dorywczo jako striptizerka. Thug wie, że jego decyzje z przeszłości naznaczyły trudne życie jego dzieci. Teraz zostaje mu już tylko odkupienie win, których nie ma przecież bez poniesienia ofiary.
Thug poznaje w barze (nokautując przy okazji jej przemocowego partnera) kobietę (Yolanda Ross), która również ma ciężką przeszłość. W romantycznej komedii oboje by stworzyli w końcu związek, na jaki całe życie czekali. Tyle że "Rozgrzeszenie" nie jest romantyczną komedią. To opowieść o wyjątkowym łajdaku, który na koniec życia musi odszukać w sobie resztki człowieczeństwa. Czy jednak tego chce, skoro zataja przed szefem swój stan zdrowia, by nadal czynić zło?
Hans Petter Moland pięć lat temu nakręcił "Przykładnego obywatela", w którym Liam Neeson wcielał się w kierowcę śnieżnego pługa, robiącego rozwałkę w zemście za śmierć syna. To jeden z tych granych na autopilocie filmów Neesona, w którym w stu procentach wypełnia rolę bohatera kina akcji XXI wieku. To mężczyzna, który nie potrzebuje mięśni Sly’a Stallone i pracy nogami Chucka Norrisa, by jednoosobowo rozprawiać się z największymi łotrami. Neeson takich filmów nakręcił kilkadziesiąt. Mają one nawet swoje podkategorie. Przecież nie tylko w "Przykładnym bohaterze" Neesonowi niestraszny był śnieg i lód. W nakręconym dwa lata później "Lodowym szlaku" był kierowcą tira, który ratował górników uwięzionych w mroźnej Kanadzie. Filmy akcji z Neesonem mogą się mylić, jak późne kino Jean Claude Van Damme'a trafiające od razu na VOD. "Rozgrzeszenie" jest jednak filmem innym. Jest to opowieść subtelniejsza niż typowe seryjne akcyjniaki gwiazdora. Dostaje ten przecież wybitny brytyjski aktor kilka mocnych emocjonalnych scen, w których przypomina, że grał wyraziste role u takich mistrzów jak Scorsese, Allen, Joffe, Nolan i oczywiście Spielberg.
Jego mozolnie budowana relacja z wnukiem, wstyd przed przyznaniem się do choroby i w końcu sam akt poświęcenia wznoszą opowieść ponad czystą brutalną rozrywkę. Thug nadal jest wyrazistym antybohaterem z okrytego złą sławą południowego Bostonu. Kościsty i wąsaty cyngiel potrafi położyć największych kozaków jednym ciosem, ale już choroba powala go nieubłaganie. Nie jest to wątek nowy. Od czasu kozetki dla mafioza w "Rodzinie Soprano" oglądamy starzejących się i chorujących gangsterów. W zeszłym roku Michael Keaton obsadził się sam w roli zabójcy z demencją. Zachodnie społeczeństwa się starzeją, więc jest to temat w Hollywood nośny. Musiało w końcu paść na opowieść o twardzielach z kina akcji, którzy zderzają się z kresem. Sylvester Stallone w serii "Niezniszczalni" spojrzał na to autoironicznie. Wcześniej Clint Eastwood w "Gran Torino" ostatecznie uśmiercił mutację Harry'ego Callahana. 72 letni Liam Neeson też powoli przecież musi się żegnać z wizerunkiem badassa, by nie popaść w śmieszność. Dlatego też w przyszłym roku zobaczymy go w roli Franka Drebina Jr. w nowej wersji "Nagiej broni", gdzie palce maczał Seth McFarlane, u którego przecież ("Ted", "Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie") Liam Neeson uroczo parodiuje swoje role.
Czy można traktować "Rozgrzeszenie" jako etap zabójstwa postaci, która niespodziewanie narodziła się wraz ze spektakularnym sukcesem "Uprowadzonej" (2008)? Możliwe. Jest to więc kolejny powód, by ten film obejrzeć. Spieszmy się kochać Liama Neesona w kinie akcji. Odchodzi powolutku, ale jak go zabraknie to będziemy tęsknić. Nawet z wąsem w stylu polskiego robotnika z "Fuchy" Skomlimowskiego ten irlandzki zakapior roztacza wokół siebie magiczną aurę.
7/10
"Rozgrzeszenie" (Absolution), reż. Hans Petter Moland, USA 2024, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 1 listopada 2024 roku.