"Purpurowe serca": Patriotyczny wyciskacz łez

"Purpurowe serca" /Mark Fellman/Netflix /materiały prasowe

Amerykański melodramat od kilku tygodni jest jednym z najchętniej oglądanych filmów Netflixa. Widzowie za nim szaleją, krytycy nie zostawiają suchej nitki. Czym ten film tak zachwycił widzów z całego świata?

Mówi się, że najbardziej podobają nam się te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy. Podobnie jest z historiami i opowieściami. Historię ukazaną w "Purpurowych sercach" widzieliśmy już wiele razy, a jej wariacje zobaczymy na ekranie jeszcze nie raz. Jednak ilość wątków, które wręcz wymuszają na widzach uronienie łez wzruszenia, jest w produkcji Netflixa aż nieprzyzwoita. Podczas seansu można grać w bingo z melodramatycznych tropów filmowych

Ona niebieska, on czerwony, serca mają purpurowe

Film w reżyserii Elizabeth Allen Rosenbaum powstał na podstawie powieści Tess Wakefield. Głównymi bohaterami filmu są Cassie (Sofia Carson) i Luke (Nicholas Galitzine). Ona jest kelnerką marzącą o wielkiej karierze piosenkarki. Do tego jest feministką wspierającą mniejszości (co zaznaczone jest przez wywieszone na balkonie flagi). 

Reklama

On z kolei jest chłopakiem z konserwatywnej rodziny, który chcąc uciec przez mroczną przeszłością zaciąga się do armii. Twórcy filmu wydają się niemal zaznaczać kolorowymi markerami różnice między bohaterami. Tak dla pewności, żeby widz ich na pewno nie przegapił.  

Dzieli więc ich wszystko - od pochodzenie po poglądy polityczne. Chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że od pierwszego spotkania za sobą nie przepadają. A raczej to Cassie na dzień dobry pogardza Lukiem. Chłopak ledwo się odezwał, a ona już ma wyrobione o nim zdanie. Dlaczego? Bo służy w wojsku. Tyle naszej walczącej z dyskryminacjami bohaterce wystarczy, by zakwalifikować Luka jako człowieka niewartego jej uwagi. 

Jednak los bywa przewrotny i łączy w jedno dwa zwaśnione światy, bo obydwoje potrzebują tego samego - pieniędzy. Cassie na leczenie cukrzycy, a Luke na spłatę długów. Postanawiają więc się pobrać i skorzystać z ubezpieczenia medycznego oraz zasiłku od armii. 

"Purpurowe serca": Polacy pokochali nowy hit Netflixa

Ale to już było i powróci znowu

Scenarzyści "Purpurowych serc" garściami sięgają po oklepane motywy z melodramatów i komedii romantycznych. Myśl "już to gdzieś przecież widzieliśmy" często powraca w trakcie oglądania produkcji. W dwugodzinnym filmie twórcy starali się zmieścić jak najwięcej motywów wyciskających łzy nawet z najtwardszych widzów. 

Mamy tu bohaterów z różnych światów, wojujący feminizm kontra toksyczną męskość, wątek ślubu na niby i udawanego uczucia, które przeradza się w prawdziwe, zagrażającą życiu chorobę i brak pieniędzy na leczenie, mroczną przeszłość oraz terror wojny. Dodajmy do tego jeszcze marną wersję "Narodzin gwiazdy" i jest gotowy przepis na sukces. 

W miarę upływu filmu odhacza się konkretne filmowe wątki z listy i już do nich nie wraca. Chociaż "Purpurowe serca" chcą sięgnąć w głąb serc swojej widowni, to sam film jest tej głębi pozbawiony. Umiejętnie gra na emocjach widzów tęskniącymi za historiami o miłości, która pokona każde przeciwności.  

Kiepska bajka Disneya

Film można określić jednym słowem - przewidywalny. Już od pierwszych minut wiemy, co się później wydarzy. Bohaterowie są aż do przesady czarno-biali, nie ma tu miejsca na odcienie szarości - albo jesteś "za", albo "przeciw". Dopiero miłość pozwala otworzyć się na innych. "Purpurowe serca" są kiepską bajką, w której książę i księżniczka niby pomagają sobie nawzajem, ale ostatecznie on się dla niej poświęca, a ona porzuca swoje ideały.  

Produkcja Netflixa ma wiele wad, ale jedną z największych jest brak chemii między bohaterami. Dwójka głównych aktorów, Nicholas Galitzine i Sofia Carson, stara się jak może, ale scenariusz nie pozwala im za bardzo na pokazanie swoich umiejętności. Chociaż muzyczne aspiracje Cassie są jednym z wątków przewodnich filmu, to wokal Carson jest przykryty sporą warstwą autotune. Wydaje się wręcz, że reżyserce zależało bardziej na wyglądzie gwiazd produkcji niż ich talencie. Zresztą sami aktorzy grają jakby tylko czekali na koniec zdjęć i myślami byli przy innych projektach.

"Purpurowe serca" podzieliły widzów oraz krytyków. Tę dysproporcję w postrzeganiu filmu widać chociażby w ocenach opublikowanych w serwisie Rotten Tomatoes, gdzie 80 proc. publiczności poleca film, podczas gdy wśród krytyków jest to zaledwie 30 proc. Dla producentów jednak najważniejszy jest głos widzów, a ci są zachwyceni. 

Pod zamieszczonym przez nas postem o popularności filmu w krótkim czasie zaroiło się od pochlebnych komentarzy. "Film inny niż wszystkie, uczący że nawet gdy życie rzuca Ci kłody pod nogi to wiara w samego siebie i wiara drugiej osoby w nas potrafi zdziałać cuda", "Super polecam, właśnie go obejrzałam łezka się w oku zakręciła", "Ja uważam, że to mega film. Poleciły mi przyjaciółki i ja tez dalej polecam" - to tylko kilka z opinii widzów. 

Prawie miesiąc od premiery "Purpurowe serca" nadal są w czołówce top 10 najpopularniejszych filmów Netflixa w ponad 80 krajach. W Polsce film długo utrzymywał się na pierwszym miejscu. W ostatnim tygodniu musiał ustąpić kolejnej części "365 dni", produkcji "Dwa życia" oraz "Dziennej zmianie". Patrząc na niemalejącą popularność filmu Rosenbaum, w najbliższej przyszłości możemy się spodziewać wielu podobnych produkcji. Skoro się ogląda... 

Ocena: 4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Purpurowe serca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama