Reklama

"Przy ogniu zaś Drużyna"

"Drużyna A" ("The A-Team"), reż. Joe Carnahan, USA 2010, dystrybutor Imperial - Cinepix, premiera kinowa 11 czerwca 201o roku.

Bawiliście się kiedyś w "Drużynę A"? Ja z całą sympatią dla spryciarzy - Buźki i Hannibala, zawsze chciałem być czarnoskórym B.A.Baracusem. Cieszyło mnie jego zamiłowanie do rozwiązań siłowych, kontrastujące z zegarmistrzowskimi koncepcjami Johna Smitha. Nie ma jak soczysty sierpowy w szczenę, po spektakularnej katastrofie skomplikowanego planu. Problem z mocnymi puentami jest jednak taki, że nadużywane tracą wykop.

Może to zabrzmieć jak świętokradztwo, ale wieści o kinowej adaptacji "Drużyny A", napełniły mnie większym lękiem, niż jakiekolwiek doniesienia o planowanych ekranizacjach mojej ulubionej prozy. Nie chodzi bynajmniej, by tych zakurzonych pozycji, składających się na pokoleniową mitologię nie ruszać. Skoro bawiły kiedyś, to mogą zabawić nas dziś - nowsze, głośniejsze, sprawniejsze. Nie odzyskamy nigdy tego szumu odbiornika, który nadawany naziemnymi antenami sygnał, wyposażał w podwójną porcję ziarna i nie rozdziawimy ust, kiedy zamiast przygód czwórki renegatów, stacja nada perypetie amerykańskiego Adama Słodowego - McGyvera. Nie jestem zwolennikiem darcia szat i głupiego uporu przy dochowywaniu wierności oryginałowi. Znane są wybitne adaptacje, których twórcy traktowali pierwowzór jak słowo objawione, jak i niemniej udane, bezczelne profanacje, wywracające znaczenia do góry nogami. Nie znam jednak, dobrych adaptacji traktujących wyjściowy tekst jak franszyzę, rezerwuar nazwisk i wizerunków, którymi ozdabia się pierwszy z brzegu scenariusz.

Reklama

"Drużyna A", na szczęście, nie jest klinicznym przypadkiem tego rodzaju rzeźnickiej masakry tekstu. Nie ma już tej aury, z którą symbolicznie żegnamy się podczas pierwszego cięcia. Długa panorama pustyni, przywodząca na myśl charakterystyczną kolorystykę, kojarzoną z "Drużyną A", McGyverem, ale i M.A.S.Hem, przechodzi w scenę tortur rozegraną w metalicznych półcieniach. Mamy rok 2010 i nikt nie będzie się bawił w cyfrowe symulowanie ziarna (choć może odrobina stylizacji, na modłę grindhousowych filmów Tarantino i Rodrigueza, by nie zaszkodziła), zwłaszcza, że bohaterowie nie są już weteranami konfliktu w Wietnamie, ale Iraku. Mamy, więc odmienny kontekst, inne realia i Amerykę po traumie 11 września, możemy więc spodziewać się odmienionych bohaterów i takich, w istocie, dostajemy.

Grany przez Liama Neesona John "Hannibal" Smith zatracił gdzieś swoje poczucie humoru, a szelmowski spryt zastąpił nadętym taktycznym geniuszem, o którym przekonani wydają się być wszyscy w filmie, ale nie w kinie. B.A., którego przydomek sugerował niezbyt przyjemną naturę (Bad Ass, Bad Attitude), postanowił podążyć ścieżką służalczej pokory, zostawiając odpowiedzialność za własne czyny, w rękach innych tj. głównie Hannibala. Buźka, u którego kompulsywna potrzeba ściemniania, wykształciła się już w sierocińcu, podrywa już nie na maskowaną potrzebę miłości, ale glanc-równe zębiska. A Murdock? Murdock pozostał szalonym kapelusznikiem, choć dziś bliżej mu do postaci z filmu braci Marx. Źle to? Nie źle, choć nie tak błyskotliwie i krytycznie, jak w zrealizowanej, w ciekawym okresie - równoczesnej nostalgii za kontrkulturą i początkiem konserwatywnych rządów Ronalda Reagana - serii.

Jaka jest zatem kinowa wersja przygód najemników z Drużyny Alfa? Przede wszystkim niekonsekwentna. Odnoszę wrażenie, jakby twórcy nie potrafili się zdecydować, czy zerwać z pierwowzorem, czy do niego nawiązywać. Skutkuje to nieustannym puszczaniem do widza oka, że niby to wszystko jest takie fajne. O! popatrz widzu, tu jest cytat z 3 odcinka, 3 serii, tu z "Bravehearta", a tu "Mrocznego rycerza". Problem w tym, że tego rodzaju onanizm przekształca bezpretensjonalną zabawę, w pustą intertekstualną zgrywę. Radość zamienia, w narcystyczną satysfakcję, której powodów nie potrafimy przywołać już godzinę po seansie.

Gdybym po seansie, chciał zabawić się w Drużynę A obok trzepaka, byłbym dziś Murdockiem. Jedynym bohaterem, którego to wszystko jeszcze autentycznie bawi. Nie wiem tylko, czy chciałbym mieć pozostałą trójkę za partnerów. W końcu, czym skorupka za młodu?

5,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: płomień | drużyny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama