Wszyscy cierpimy. Bólu dostarczają nam osobiste tragedie oraz małe, codzienne niedogodności. Rzecz w tym, jak trzeba cierpieć? Albo inaczej — jak wypada? Czy trzeba mówić o tym głośno? A może lepiej zamknąć ból w sobie i skupić się na czymś innym, byleby tylko przetrwać kolejny dzień? Tym bardziej że kiedyś/gdzieś ktoś na pewno cierpiał bardziej, więc teraz trochę nie wypada. Jesse Eisenberg zadał sobie te pytania podczas pracy nad swoim drugim filmem w karierze reżyserskiej. Rezultat jest co najmniej zaskakujący.
Znany z "The Social Network" aktor debiutował za kamerą za sprawą "When You Finish Saving the World" (w Polsce był on wyświetlany jedynie w obiegu festiwalowym) z 2022 roku. Zestawiał w nim postawy matki, kierującej ośrodkiem pomocy społecznej, oraz syna, skupionego na sobie gwiazdora mediów społecznościowych. Wnioski, do których dochodził Eisenberg jako reżyser i scenarzysta, były tyleż trafne, co błahe. W "Prawdziwym bólu" ponownie ściera ze sobą dwie skrajnie różne postawy. Rzecz w tym, konflikt charakterów głównych bohaterów jest dla niego tym razem punktem wyjście do zastanowienia się nad kwestią przezywania negatywnych emocji.
Brzmi to wszystko poważnie, ale niespełna półtoragodzinny "Prawdziwy ból" jest najeżony zabawnymi dialogami i niezręcznościami. W większości są one wynikiem działania Benjiego (Kieran Culkin), który wraz ze swym kuzynem Davidem (Jesse Eisenberg) udaje się ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych do Polski. Wycieczka śladami przodków jest ostatnim życzeniem niedawno zmarłej babci obu mężczyzn, ocalonej z Zagłady.
Eisenberg konstruuje protagonistów na zasadzie przeciwieństw. David to cichy i nieśmiały introwertyk z przepisanymi lekami na każdą z wielu nerwic. Z kolei Benji to siła natury, której wszędzie jest pełno. Bez trudu zjednuje sobie ludzi, chociaż nie potrafi ugryźć się w język. Jednocześnie jest emocjonalnym wahadłem. W jednej chwili potrafi popaść w defetystyczne tony i zalać się łzami. David ukrywa swoje uczucia przed światem. Benji dzieli się nimi ze wszystkimi, nie zważając, jak zostaną one odebrane.
Chociaż wycieczka zaistniała z inicjatywy zmarłej babci i szczerej chęci Davida, to jego kuzyn napędza jej przebieg. Charakter bohaterów świetnie pokazują mikroscenki. W jednej z nich David chce pogłaskać napotkanego psa, ale zaraz cofa wyciągniętą rękę, jakby bał się realizacji wszystkich możliwych czarnych scenariuszy, wynikających z jego działania. Z kolei Benji poddaje się wszystkim impulsom i nie przejmuje się konsekwencjami. Zapalić zioło na dachu hotelu? Czemu nie? Wsiąść do pociągu bez martwienia się o bilet? Oj tam, damy radę. Brawura i odwaga kuzyna sprawiają, że będący zawsze w defensywie David patrzy na niego raz z dziecięcym podziwem, by zaraz wściec się z irytacji lub zazdrości.
Paradoksalnie to on z dwójki protagonistów ma poukładane życie. W Nowym Jorku czekają na niego kochająca żona, napawający dumą synek oraz świetnie płatna praca. Benji jest z kolei obibokiem bez większego planu. W jednej z najbardziej poruszających scen, podczas kolacji w hotelu, David otwiera się przed pozostałymi członkami wyprawy do Polski i zdradza, jak udaje mu się iść do przodu mimo towarzyszących mu niepewności. A zarazem jak skrajne emocje wzbudza w nim towarzysz podróży, który zdaje się nie posiadać podobnych problemów.
Zestawiając rodzinną historię kuzynów z cierpieniem ich babci podczas II wojny światowej, Eisenberg wchodzi na kolejny poziom opowieści. Skupia się na żałobie. Dokładniej na kwestii, jak ją przeżywać oraz czy wolno cierpieć ze świadomością niewyobrażalnych tragedii, które miały lub, niestety, mają wciąż miejsce. Życiowa filozofia Davida jest widoczna podczas wycieczki. Oglądając pozostałości warszawskiego getta lub w trakcie zwiedzania Majdanka, słucha przewodnika z grobową miną. Benji tymczasem nie wstydzi się płakać. Nie boi się także podnosić kwestii sensu samego zwiedzania, jeśli ma ono ograniczyć się jedynie do słuchania suchych faktów, a nie przeżywania danej chwili.
Eisenberg nie wskazuje, który sposób jest lepszy czy bardziej, z braku innego słowa, "godny". Nie ma także ambicji, by skupiać się przede wszystkim na wątku pamięci Ocalonych oraz ich krewnych o tragedii II wojny światowej. W centrum przez cały czas są dwaj bohaterowie, dla których podróż w przeszłość rodziny ma naprawić kiedyś bardzo bliską relację. Ich wyprawa do Polski jest pełna wzruszeń i szczerego śmiechu. W swoim drugim filmie Eisenberg okazuje się bardzo dojrzałym scenarzystą, który nie popełnił błędów swego debiutu.
Niestety, nie można tego do końca powiedzieć o Eisenbergu-reżyserze. Na pewno świetnie idzie mu operowanie swoimi aktorskimi środkami przed kamerą — nie tylko dobrze obsadził siebie w roli Davida, ale nie pozwala też, by jego manieryzmy przesłoniły postać lub poszły w stronę niezamierzonej autoparodii. Jeszcze lepiej kieruje emocjonalnym Culkinem, który po czwartym sezonie "Sukcesji" dorobił się kolejnej wybitnej roli w swojej filmografii. Być może przyniesie mu ona pierwszą w karierze nominację do Oscara.
Eisenberg radzi sobie gorzej w kwestiach formalnych. Realizacja stoi na o wyższym poziomie niż w "When We Finish...". Jednak reżyser wciąż nie do końca potrafi opowiadać swą historię lub ukazywać bohaterów za pomocą filmowych środków. Udaje mu się to w zaledwie kilku momentach. Na przykład w przywołanej wcześniej scenie kolacji w hotelu. Bohaterowie wspominają zmarłą babcię, jednak dzięki prostemu trikowi montażowemu widać, że komplementując ją, jednocześnie wbijają sobie szpile. Lub pod sam koniec, gdy swój film wieńczy lustrzanym odbiciem ujęcia otwierającego.
Pozostaje także wątek polski, a raczej sposób ukazania naszego kraju przez przybysza zza oceanu. Eisenberg w sekwencjach krótkich ujęć z kolejnych miejsc odwiedzanych przez kuzynów często skupia się na elementach dla niego intrygujących. W Warszawie dziwi się stojącym obok siebie blokom, starym kamienicom i strzelistym, szklanym biurowcom. W jednej z końcowych scen bohaterowie konfrontują się z około pięćdziesięcioletnim mieszkańcem kamienicy, w której wychowywała się ich babcia, oraz jego synem. Zaskakujące, jak wydaje się ona prawdziwa.
"Prawdziwy ból" pokazuje, że Eisenberg rozwija się jako twórca. W porównaniu do debiutu wykonał ogromny postęp i teraz pozostaje czekać na jego kolejne dzieło. Do czasu jego premiery można wracać do "Prawdziwego bólu", który można czytać na wiele sposobów. Zapewniam, będzie bawił i wzruszał za każdym razem.
8/10
"Prawdziwy ból" (A Real Pain), reż. Jesse Eisenberg, Polska/USA 2024, dystrybucja: Disney, premiera kinowa: 8 listopada 2024 roku
Film znalazł się w programie 15. edycji American Film Festival, która odbywa się we Wrocławiu w dniach od 5 do 11 listopada 2024 roku.