"Polityka": Po staremu [recenzja]

Iwona Bielska w scenie z "Polityki" /materiały dystrybutora

Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens pisania recenzji "Polityki". Patryk Vega jako twórca nie zrobił nawet małego kroku naprzód od czasu "Pitbulla: Nowych porządków". Ponownie mamy za dużo historii i postaci, znów wszystko jest nakręcone niechlujnie. Inna sprawa, czy reżyser "Ciacha" musiał pracować nad swoją strategią twórczą - odpowiedź da nam dopiero wynik finansowy jego najnowszego filmu.

"Polityka" to sześć luźno powiązanych ze sobą historii, w których bez problemu rozpoznamy postaci związane z obecnym obozem rządzącym lub opozycją. Przedstawione wydarzenia nawiązują w mniejszym lub większym stopniu do tematów będących swego czasu na pierwszych stronach gazet.

W większości przedstawionych wątków gdzieś czają się ciekawe pomysły, które aż proszą się o rozwinięcie. Niestety, Vega znów nie chce/nie potrafi wyselekcjonować materiału i zrezygnować z wielu anegdot, które, nawet jeśli są zabawne (w ogromnej większości nie są), to nie pogłębiają wiedzy widzów o przedstawionych postaciach i tylko przedłużają czas projekcji. Dla zaznajomionych z kinem Patryka Vegi: nic nowego.

Reklama

Od strony formalnej także otrzymujemy typowy film reżysera "Kobiet mafii". Inscenizacja jest niechlujna, zdjęcia niedbałe, scenografia nie istnieje. Kolejne sekwencje zdają się realizowane w pośpiechu, najprawdopodobniej bez dubli. Trzeba jednak zaznaczyć, że tym razem liczba ujęć z drona znajduje się w granicach tolerancji przeciętnego człowieka. Poza tym można ponownie powiedzieć: klasyczny Patryk Vega.

"Politykę" miało wyróżniać ukazanie zachowań i życia rządzących mniejszego i wyższego szczebla, gdy kamery stacji informacyjnych są wyłączone. Twórcy filmu nie odkrywają Ameryki. Władza korumpuje, a sięgają po nią często jednostki małe i wzbudzające żałość oraz współczucie. Na ten temat powstał już szereg o wiele lepszych produkcji, między innymi genialny serial stacji HBO "Figurantka".

Na ekranie pojawiają się dziesiątki postaci, a raczej karykatur. W swoich najlepszych momentach "Polityka" przypomina średnio udany skecz rodem z "Saturday Night Live". Kolejni aktorzy są mniej lub bardziej przerysowani w swoich rolach, a zależy to wyłącznie od ich widzimisię - trudno stwierdzić, czy ktoś na planie dawał im jakiekolwiek wskazówki. Większość z nich wypada w swoich interpretacjach nijako, ewentualnie skrajnie irytująco (szczególnie wybitnie przeszarżowany Antoni Królikowski).

Jedyną osobą, która tworzy jakąś postać, jest Andrzej Grabowski. Wątek prezesa oraz jego przyjaźni z rehabilitantem Bartkiem (Maciej Stuhr) jest w "Polityce" wyjątkowy. Broni się pod względem treści, a jego bohaterowie wzbudzają niejednoznaczne emocje. Zaskakujące, szczególnie że ich historia - ujęta bardzo subtelnie (jak na Vegę) - pojawia się po dramacie młodej dziennikarki telewizji wyznaniowej (Anna Karczmarczyk), ukazanym przez twórców w sposób wręcz okrutnie cyniczny.

"Polityka" na pewno nie zmieni wyniku nadchodzących wyborów, ale nie wydaje mi się, żeby taki był jej cel. Bardziej interesuje mnie skuteczność obranej przez Vegę strategii marketingowej oraz przychody jego najnowszej produkcji. Jeśli będą zadowalające - zapewne otrzymamy kolejne części "Polityki". A jak nie, to twórca skupi się na innym temacie. Jakim? Nieważne. I tak opowie o nim w ten sam sposób.

2/10

"Polityka", reż. Patryk Vega, Polska 2019, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 4 września 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polityka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy