Polański, czyli spóźniona riposta
"Polański: ścigany i pożądany", reż. Marina Zenovich, USA/Wielka Brytania 2008, Kino Świat, 99 min., premiera kinowa 13 listopada 2009 roku.
Primo, film "Polański: ścigany i pożądany" miał premierę na festiwalu w Sundance w 2008 roku. Secundo, należałoby odbierać go nie poprzez rozgorzały w ostatnich tygodniach skandal, ale ów skandal postrzegać przez film. Tertio, jakkolwiek łamałbym sobie głowę jak zrealizować drugi postulat, nie jestem w stanie.
Bo ważne jest miejsce i czas, a żaden polski dystrybutor nie zadbał o to, żeby nad Wisłą film pojawił się we właściwym czasie. Ktoś mógłby spytać, co znaczy w tym przypadku właściwy czas? Każdy pomiędzy 18 stycznia 2008, a 27 września 2009. Kiedykolwiek pomiędzy premierą a zatrzymaniem Polańskiego.
Dziś publiczność chce krwi, ludzie rozsierdzeni komentarzami Stalińskiej, czy Zanussiego, podburzani przez ludzi pokroju Kanye Westa chcą linczu, natomiast od Zenovich dostaną tylko pakiet wątpliwości. I zawczasu, żeby uniknąć nieporozumień dodam, że nie ma w moich słowach żadnej intencji obrony postępowania Polańskiego, jest natomiast irytacja słyszalnymi zewsząd, wypracowanymi domorośle werdyktami. I w tym względzie, jak pokazuje dokument Zenovich nie zmieniło się nic a nic.
Tytułowe ściganie i pożądanie to właśnie dwa bieguny, pomiędzy którymi oscylowała sprawa Polańskiego - tam i wtedy, na gorąco, jak i dziś. W mediach nikt nie mówi - zapewnijmy Romanowi sprawiedliwy proces, osądźmy go zgodnie z winą, bez emocji, nie dla przykładu, ale przykładnie. Nikt nie domagał się tego również 30 lat temu. Francuska prasa rysowała obraz ofiary XX-wiecznych zawirowań, doświadczonej niewyobrażalnymi dramatami figury tragicznej, za wielką wodą spuszczano ze smyczy inne instynkty, określając Polańskiego jako złośliwego, pokręconego karła, którego twardy słowiański akcent nie wróży nic dobrego, a tematyka filmów jednoznacznie zaświadcza o kontaktach z satanistami i udziale w morderstwie własnej ciężarnej żony. Dwa szokujące, przeciwstawne bieguny, które nie mówią nic o Polańskim, mówią natomiast o dwóch innych rzeczach - praktykach zwiększania nakładu i... popularności reżysera.
Niby nic, bo każde dziecko wie, że Polański odebrał Oscara, to jest właściwie nie odebrał, bo z oczywistych względów nie mógł, ale nagroda została mu przyznana. I cieszyliśmy się nawet, że to przecież Polak, ale jakoś większą satysfakcją napawała nas statuetka dla Wajdy, bo niby jeździł po świecie, ale najlepsze filmy zrobił tu, u nas. A Roman machnął kilka etiud, popełnił "Nóż w wodzie" i sru! Do wolności, na hulanki. I każdy wymieni tych kilka tytułów: "Dziecko Rosemary", "Chinatown", "Lokator", "Frantic", może ktoś dorzuci "Wstręt" i "Tess", a wytrawny koneser i "Matnię", ale w trakcie dyskusji czy Polański wielki jest/był, dwa razy ugryziemy się w język zanim wypowiemy swoją opinię.
Mamy bowiem z naszym eksportowym twórcą ten sam problem co Niemcy z Wimem Wendersem, bo niby krajan i kraju się nie wyparł, ale pytany o narodowość swoich filmów, mówi profesjonalne, własne, względnie amerykańsko-imigranckie. I nawet jeśli cenimy go jako reżysera, to ciężko zdać sobie sprawę z tego, że Polański wielki był, choć nie o wartość jego dzieł tu idzie, bo to leży w kwestii gustu, ale o format, o rozgłos, o sławę.
Proces naszego rodaka był wydarzeniem medialnym, które absorbowało całe ogromne redakcje przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Fajnie? Świetnie, że nasz rodak pił whiskey z Lennonem i jadł lunche z Nicholsonem, gorzej że sala sądowa zamieniła się w scenę, a sędzia najwyraźniej poczuł się discjockeyem.
Dokument, który wchodzi właśnie na ekrany polskich kin wywołał w Stanach burzliwą dyskusję, która niespodziewanie zdominowała festiwal w Sundance. Debata nie krążyła jednak wokół winy reżysera, którą trudno było dyskutować w 1977 roku, a dziś leży ona praktycznie poza obszarem rozważań, ale wokół zaniedbań i uchybień proceduralnych, które doprowadziły do odebrania sprawy sędziemu Rittenbaumowi i pośrednio do ucieczki Polańskiego. W wyniku pojawienia się nowych faktów, prawnicy reżysera, oraz Samanthy Gailey złożyli apelację, domagając się sprawiedliwego procesu. Na wniosek przystano... pod warunkiem, że proces odbędzie się przed kamerami. Na to Polański nie wyraził zgody, ale wpuszczona w ruch machina zassała na nowo zakurzoną kartotekę sprzed lat i swoje wyegzekwowała.
Polański jest w areszcie, jest na pudelku, w telewizji i w kinie, w dokumencie, który jest jak świadek zjawiający się po procesie. Nie wysłucha go już sędzia, ale że historia interesująca, to może w pobliskim pubie ktoś postawi piwo.
6/10