"Płomienie" [recenzja]: Labirynt

Kadr z filmu "Płomienie" /materiały prasowe

Jesteś młody, ale świat nie stoi przed tobą otworem. Rzeczywistość wokół ciebie przypomina labirynt. Ruszasz przed siebie i nagle odkrywasz, że znalazłeś się w dziwnym i ciemnym miejscu. Co gorsza, nie potrafisz wrócić do punktu wyjścia. Możesz tylko iść dalej i dalej błądzić.

Bycie młodym to ciężka sprawa; traktuje o tym wiele filmów,ale niewiele robi to tak sugestywnie, jak „Płomienie” koreańskiego reżysera Lee Chang-donga, oparte na opowiadaniu autorstwa Harukiego Murakamiego. Główny bohater jest tu niczym, żeby posłużyć się tytułem książkowej i filmowej serii dla młodzieży, więzień labiryntu – najpierw czuje się zagubiony, a potem zagubiony i przerażony.

Nieśmiały, prawdopodobnie osamotniony Jong-soo (Yoo Ah-in) spotyka na ulicy Hae-mi (Jeon Jong-seo), dziewczynę ze swoich rodzinnych stron. Umawiają się na randkę, uprawiają seks, po czym ona wyjeżdża w podróż do Afryki, a on ma w tym czasie zaglądać do jej mieszkania i opiekować się kotem, chociaż wiele wskazuje na to, że w jej mieszkaniu nie przebywa żaden kot. Później Hae-mi wraca, ale w towarzystwie nowo poznanego Bena (Steven Yeun), który jest superprzystojny, supercharyzmatyczny i superbogaty. Para zmienia się w trójkąt, przy czym jest to trójkąt dość specyficzny, niedookreślony w swojej naturze, pełen napięcia i niepokoju.

Reklama

Jaka tak naprawdę relacja łączy Hae-mi i Bena? Skąd Ben ma tyle pieniędzy? I czy, do jasnej cholery, Hae-mi posiada kota o raczej niezbyt pieszczotliwym imieniu Czyrak? Wraz z rozwojem akcji przybywa pytań dręczących Jong-soo, który w przerwach od skomplikowanego życia towarzyskiego zajmuje się tylko trochę mniej skomplikowanym życiem rodzinnym. Tajemnica gęstnieje, narasta frustracja. Wreszcie bohater popada w paranoję, czemu sprzyja to, że jest aspirującym pisarzem, czyli kimś o rozwiniętej wyobraźni, potrafiącym skojarzyć fakty w wymyślny, sensacyjny kształt. 

"Płomienie" są filmem bliźniaczym względem „Tajemnic Silver Lake” Davida Roberta Mitchella, gdzie też mamy pogubionego dzieciaka, wymarzoną dziewczynę i pączkujące sekrety. Jeśli jednak tam naczelnym tematem jest popkultura, która w życiu bohatera pełni rolę narkotyku i paliwa dla paranoi, to tutaj przewodnim wątkiem są różnice klasowe – niebyt zamożny Jong-soo jest coraz bardziej podejrzliwy w stosunku do Bena. W jednej scenie porównuje go do Gatsby'ego z powieści F. Scotta Fitzgeralda, ale potem zaczyna widzieć w nim raczej kogoś pokroju Patricka Batemana z "American Psycho" Breta Eastona Ellisa.

"Płomienie" łączą w sobie surrealistyczną komedię romantyczną, społeczny dramat i thriller. Te wszystkie konwencje zgodnie służą opowieści o młodzieńczej dezorientacji, o byciu wrzuconym w świat, którego reguł jeszcze się nie rozumie. Całość zachowuje spójność dzięki reżyserii Lee. Żadnych udziwnień, zabaw stylem i fajerwerków. Zamiast tego – powściągliwość i precyzja. Tak jak bohater „Płomieni” jest zagubiony, tak reżyser pozostaje bezwzględnie pewny siebie. 

9,5/10

"Płomienie" (Beo-ning), reż. Lee Chang-dong, Korea Południowa 2018, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa 28 grudnia 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy