Reklama

"Pile" zębów już brak

"Piła VI", reż. Kevin Greutert, USA 2009, Kino Świat, premiera kinowa 23 października 2009.

Do kin weszła właśnie szósta odsłona gore-horroru "Piła". Cykliczne wizyty psychopatycznego mordercy Jigsawa (ostatnio zza grobu) poprzedzone są medialnym szumieniem, z angielskiego zwanym hype'owaniem. To nadymanie reklamowego balonu nie zmienia jednak faktu, że każda kolejna "Piła" ma zęby coraz bardziej tępe.

Pierwsza część miała swą światową premierę w 2004 roku na Festiwalu Filmowym w Sundance, w ramach "Park City at Midnight". Okazała się dość dużym przełomem w światku horrorów. Razem z "Cube'em", "Piła" dowiodła, że można straszyć za "psie pieniądze", a zamiast ucieczek, wrzasków na puszczy i basenu pełnego poćwiartowanych ciał wystarczy zamknięty pokój, pytanie bez odpowiedzi i rosnące powoli napięcie. I tak, jak w przypadku "Cube", sukces artystyczny i kasowy doprowadził do powstania kontynuacji, które z kolei doprowadziły do zupełnego zaprzepaszczenia idei założycielskiej własnej linii. Ostatnia "Piła" to już nie film, ale produkt szyty na miarę coraz mniejszych oczekiwań zapewne topniejącej grupy fanów serii. Sobotni seans (24.10), na którym byłem, odbył się w zasadzie przy pustej sali. Co może jeszcze zaoferować kolejna "Piła"?

Reklama

Już to, że reżyserią najnowszej części zajął się montażysta pięciu poprzednich, może budzić pewne podejrzenia co do jakości produktu. Wedle zapowiedzi producentów, miało to zapewnić szóstce szybki rytm opowieści. Jeśli chodzi o pojawiające się z nagła, zupełnie bezcelowe retrospekcje co bardziej brutalnych scen to przyznaję, że są zmontowane bardzo teledyskowo. Prawie nic w nich nie widać - takie są szybkie. Aby uchronić połowę widowni przed atakiem epilepsji, zręczni twórcy poprzetykali teledyskowe wstawki klasycznymi scenami dialogowymi. Z kadru zaczyna powiewać jednak nudą... Bohaterowie o twarzach niesplamionych żadną emocją, informują o swych błyskotliwych intrygach i nie mniej błyskotliwych domniemaniach. Twórcy produktu o nazwie "Piła" zdali już sobie dawno sprawę, że nie przyciągną do kina nikogo, kto nie jest fanatycznym fanem serii, więc scenarzyści postawili całą opowieść na domniemanej kompetencji widza. Szósta część zaczyna się dokładnie w momencie zakończenia poprzedniej i kontynuuje jej wątki. Znów agent Hoffman o kamiennej twarzy starać się będzie zrealizować plan Jigsawa do końca.

Sformułowanie "w poprzednim odcinku" w tym przypadku mnie bawi. Co oni sobie tam obcięli w poprzednim odcinku? - można zapytać. Wiadomo, nie ma to jak dowcip o ćwiartowaniu zwłok. Niestety dla kogoś, kto nie ogląda regularnie kolejnych odsłon rzeźniczej epopei Jigsawa, a ja zaliczam się właśnie do tej grupy, wygibasy scenarzystów szóstej części "Piły" są dość niezrozumiałe. Po trzydziestu minutach projekcji ma się wrażenie, że naprawdę w tym filmie brakuje serialowego przypomnienia wątków, z nieodłącznym "Last time in... Saw" wypowiadanym z offu.

"Ten film jest też dużo bardziej brutalny od poprzednich pięciu części. To może być najlepszy z dotychczasowych scenariuszy!" - powiedział producent filmu. Cóż, skoro stopień brutalności ma świadczyć o poziomie opowieści, to ja chyba wolałbym kolejny raz zobaczyć "Riki-Oh: The Story of Ricky" i przynajmniej się pośmiać.

2/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Kevin Greutert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama