"Pierwszy gol": Spalony [recenzja]

Kadr z filmu "Pierwszy gol" /materiały prasowe

Formuła filmu sportowego jest stara i wszystkim znana. Oto drużyna przegrywów ma zagrać mecz ostatniej szansy, a na ostatniej prostej przygotowań otrzymuje nowego trenera. Ten nie jest zachwycony perspektywą kilku tygodni z bandą nieudaczników, ale jak trzeba, to trzeba. Oczywiście on ma swoje demony i mimo początkowych tarć ostatecznie wszyscy pomogą sobie nawzajem. Jeszcze raz — film sportowy to formuła stara, znana i, co najważniejsze, sprawdzona. Trzeba się bardzo postarać, żeby ją zepsuć. Taice Waititiemu na szczęście się to nie udało.

Nasze przegrywy to reprezentacja piłki nożnej Samoa Amerykańskiego, swego czasu piastująca mało zaszczytne ostatnie miejsce w rankingu drużyn narodowych. Nie tylko nie udało im się nigdy wygrać. Nigdy nie strzelili nawet gola. W akcie desperacji jej władze sięgają po trenera spoza wyspy. Tu na scenę wchodzi Thomas Rongen (Michael Fassbender), dawny piłkarz i trener bez sukcesów, a przy okazji frustrat wlewający w siebie morze wysokoprocentowego alkoholu. Mimo szczerej niechęci i zażenowania całą sytuacją próbuje on jakoś ogarnąć reprezentację Samoa Amerykańskiego, i zrealizować plan minimum, czyli zdobyć tytułowy "pierwszy gol".

Reklama

Rongen toczy nierówną walką z przeciwnościami losu, a podobne zmagania gatunek prowadzi ze stylem Waititiego. Chociaż styl to za duże słowo. Podczas seansu szybko zdałem sobie sprawę, że nagrodzony Oscarem twórca "Jojo Rabbit" poszedł po linii najmniejszego oporu. Albo inaczej - "Pierwszego gola" napisał i zrealizował niemal na "odwal się". We wstępie Waititi pojawia się na ekranie jako miejscowy duchowny i narrator części opowieści (znika jakoś w połowie filmu, zastąpiony przez innych bohaterów — i nie jest to największa niekonsekwencja narracyjna filmu). Mówi jeszcze bardziej podkręconym akcentem, dla podbicia tematu dokleił sobie nawet zabawne wąsy i włożył protezę ogromnych zębów. Boki zrywać, wróżę sukcesy w polskim kabarecie. Nie tego spodziewałem się po twórcy "Co robimy w ukryciu".

Niezręczny styl dowcipu Waititiego wydaje się niedogotowany. Dialogi są często przeciągnięte, żarty pozbawione puenty, cringe nie bawi, a czasem zdarzają się nawet błędy realizacyjne i montażowe. Przy okazji "Thora: Miłości i gromu", poprzedniego filmu Nowozelandczyka, zastanawiałem się, czy niski poziom filmu wynika z tempa produkcyjnego, które narzucił reżyserowi Marvel. Przy "Pierwszym golu" takiego wytłumaczenia już nie ma. Zdarzają się ciekawe i pomysłowe zabiegi (narracja ostatnich minut meczu, scena z pięcioma etapami żałoby), ale znikają one w morzu przeciętności lub chybionych treści (metafora pustej puszki). Waititi dostał ciekawą historię, ale podczas pracy wykrystalizowało mu się zaledwie kilka scen. Resztę dopisał, żeby tylko była, jakby na autopilocie — i zrealizował ją w podobnym trybie.

A jednak gatunek i sama historia wygrywają z brakiem zaangażowania twórcy. Trudno nie kibicować drużynie Samoa Amerykańskiego. Co z tego, że większości jej członków nie poznamy nawet z imienia. Co z tego, że przełomy w treningu i wszelkie konflikty oraz ich rozwiązania nie wynikają z rzetelnie prowadzonej fabuły, a widzimisię scenarzysty. Co z tego, że od początku domyślamy się finału tej opowieści. 

"Pierwszy gol" działa najlepiej wtedy, gdy Waititi odchodzi od prób zaserwowania nam swojego humoru i skupia się na swoich bohaterach. Na szczęście casting nie zawiódł, a wszystkie postaci — chociaż rysowane grubą kreską — szybko budzą sympatię. Zawodnicy i przedstawiciele władz piłkarskich Samoa Amerykańskiego ujmują optymizmem i bezstresowym trybem życia. Tworzy to kilka komicznych sytuacji w zestawieniu z wiecznie wkurzonym trenerem. Mimo to szkoda, że postać Fassbendera (niewidzianego przecież na dużym ekranie przez cztery długie lata) nie została lepiej poprowadzona. Jego historię poznajemy w ostatniej chwili, niemal na doczepkę. Na pewno mogło zostać to lepiej rozegrane, ale tutaj znów wracamy do bylejakości Waititiego. 

Oto mamy paradoks — zły film, który mi się podobał. Nie dlatego, że był tak nieudany, że aż zabawny. Autentycznie kibicowałem bohaterom, przeżywałem ich radości i smutki, czasem śmiałem się z dowcipów. Wszystko to mimo świadomości, że otrzymałem danie nie tylko niedoprawione, ale też nieco niedogotowane. Waititiemu życzę przerwy w karierze, jego twórczości powrotu do dawnego poziomu, Fassbenderowi lepiej napisanych postaci, a sobie i wszystkim pogody ducha oraz ujmującej radości z małych rzeczy, która cechowała zawodników Samoa Amerykańskiego. 

5/10

"Pierwszy gol" (Next Goal Wins), reż. Taika Waititi, USA/Wielka Brytania 2023, dystrybucja: Disney, premiera kinowa: 5 stycznia 2024 roku.

"Pierwszy gol" został zaprezentowany w ramach 14. American Film Festival, który ma miejsce we Wrocławiu w dniach od 7 do 12 listopada 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pierwszy gol | Taika Waititi | Michael Fassbender
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy