Piękni dwudziestoletni z przeszłością
"Twój na zawsze" ("Remember Me"), reż. Allen Coulter, USA 2010, dystrybucja Monolith Films, premiera kinowa 19 marca 2010 roku.
Robert Pattinson w ekspresowym tempie stał się idolem nastolatek na całym świecie. Fenomen sagi "Zmierzch" dotarł również do Polski. Brytyjski aktor najwyraźniej szuka jednak nowych wyzwań i możliwości szybkiej zmiany wizerunku. Może mu się to udać, dzięki bardzo dobrej roli w dramacie "Twój na zawsze".
Pattinson wyraźnie chce udowodnić swoim krytykom, że zbyt wcześnie został zaszufladkowany. Dwa lata temu zagrał młodego Salvatora Dali w interesującym, chociaż niezbyt udanym filmie biograficznym "Little Ashes" Paula Morrisona, ale ta kreacja została zupełnie niezauważona w obliczu ogromnego sukcesu "Zmierzchu". Teraz na ekrany kin wchodzi "Twój na zawsze". Tytuł może sugerować komedię romantyczną, jednak uprzedzam na wstępie, że mamy do czynienia raczej z dramatem obyczajowym (a nawet psychologicznym), miejscami wcale nie lekkim, łatwym i przyjemnym.
Tyler to młodzieniec po przejściach - nie potrafi dojść do siebie po tragedii rodzinnej, jest zagubiony i sfrustrowany. Podczas jednej z nocnych eskapad przez przypadek staje się uczestnikiem bójki. Brutalny gliniarz (Chris Cooper) z góry uznaje go za chuligana, nie zamierza nawet wysłuchać wyjaśnień chłopaka. W ramach niewinnej zemsty Tyler postanawia poderwać córkę policjanta Ally (Emilie de Ravin). Nie muszę dodawać, że będzie to początek wielkiego uczucia, które jednak będzie rodziło się w bólach, bowiem młodzi bohaterowie mają w swoich życiorysach kilka traumatycznych wydarzeń.
Czy mamy do czynienia z konwencjonalnym nowojorskim romansem z pretekstową fabułą, papierowymi postaciami i ładnymi buziami na ekranie? Na szczęście nie tym razem. Po pierwsze, Pattinson nie jest obdarzony fizjonomią lalusiowatego fircyka, przypomina bardziej klasycznego buntownika o obliczu Deana czy Brando, co więcej, potrafi pokazać i uwiarygodnić na ekranie wewnętrzny konflikt odtwarzanej przez siebie postaci. Po drugie, nie tylko o romans pięknych dwudziestoletnich tu chodzi, lecz również o walkę z duchami przeszłości i trudną, wyboistą drogę do osiągnięcia wewnętrznego spokoju i szczęścia. Twórcy "Twojego na zawsze" pokazali związek Tylera i Ally bez zbędnego efekciarstwa i podlizywania się widzowi - to kameralnie zrealizowany film, który nie przypomina napuszonej hollywoodzkiej love story. Dzięki wiarygodnej grze młodych aktorów, widz czuje na ekranie prawdziwe uczucie i angażuje się w ekranowe wydarzenia, nie przechodząc obok opowiadanej historii - to w amerykańskim kinie o dwudziestolatkach raczej rzadkość.
Warto wspomnieć, że w filmie Coultera żyje drugi plan, co jest zasługą znakomitych, charyzmatycznych aktorów (wspomniany Cooper i Pierce Brosnan). Akcja filmu została interesująco osadzona w nowojorskich realiach jakże dramatycznego 2001 roku [tragiczny w skutkach zamach terrorystyczny na World Trade Center - red.] - taki zabieg wzbogaca historię o nowe konteksty. To wszystko powoduje, że "Twój na zawsze" jest świeżą, szczerą, sprawnie i oryginalnie opowiedzianą historią, pełną emocji i wzruszeń. Miłe zaskoczenie.
7/10