Powiedzieć, że oryginalna "Piękna i Bestia" jest animacją kultową, to mało. Dla wielu to najlepsza produkcja Disneya w historii i zarazem jeden z najdoskonalszych musicali, jaki kiedykolwiek wydało na świat Hollywood. Nie jest więc żadnym zaskoczeniem, że remake w reżyserii Billa Condona miał wysoko postawioną poprzeczkę. Większym jest to, że mimo kilku potknięć, udało mu się do tej poprzeczki dosięgnąć. Aktorska "Piękna i Bestia" to dzieło niemal na miarę oryginału.
Fabuła nowego filmu twórcy "Dreamgirls" nie jest odkrywcza. W małej wiosce na skraju wielkiego lasu żyje sobie piękna dziewczyna - Bella (Emma Watson). Po zaginięciu ojca (Kevin Kline), Bella wyrusza, by odnaleźć opiekuna i wpada na trop zapomnianego zamczyska. Wkrótce odkrywa, że wbrew pozorom ruiny nie są opuszczone. Zamieszkuje je gromada gadających mebli i przerażająca Bestia (Dan Stevens). Bella by ratować ojca, godzi się zostać więźniem potwora, lecz, zupełnie niespodziewanie, między nią, a monstrum rodzi się coś zbliżonego do symptomów syndromu sztokholmskiego.
Wszystko dzieje się oczywiście dawno, dawno temu, w baśniowej scenerii, jest przepełnione kolorami i w gruncie rzeczy, mimo paru scen grozy, zupełnie nieszkodliwe dla najmłodszych widzów. "Piękna i Bestia" to bardzo wierna reinterpretacja disneyowskiej bajki, której w duchu znacznie bliżej do przyjaznego dzieciom "Kopciuszka" Kennetha Branagha, niż do mrocznej "Królewny Śnieżki i Łowcy" Ruperta Sandersa. Często można odnieść wrażenie, że oglądamy po prostu rozszerzoną, nieco odświeżoną wersję animacji z 1991 roku, a ci, którzy znają na pamięć dialogi oryginału, oglądając film Condona niejeden raz poczują deja vu.
Podejście reżysera i scenarzystów (Stephen Chbosky, Evan Spiliotopoulos) wydaje się proste: po co majstrować przy czymś, co raz się sprawdziło i ryzykować, że przypadkiem się to zepsuje? Dlatego oczekując od "Pięknej i Bestii" rewolucyjnego charakteru, można się srogo rozczarować. Nawet szeroko dyskutowana zmiana orientacji seksualnej jednego z bohaterów czy uczynienie z Belli bardziej pewnej siebie i niezależnej kobiety nie jest tak naprawdę żadnym znaczącym wkładem, rdzeń historii zostaje bowiem identyczny.
W postawie Condona jest oczywiście dużo asekuracji, jednak efekt końcowy należy uznać za satysfakcjonujący. Historia miłości Belli i Bestii jest tutaj równie pociągająca, jak zawsze i mknie do przodu z dynamiką śnieżnej kuli. Ekran mieni się od barw, zachwycają dopieszczone zdjęcia, kostiumy, efekty specjalne i scenografie, a w popisowych momentach z obrazu płynie więcej magii, niż jakikolwiek realista byłby w stanie zdzierżyć. Dzięki temu wrażenie, że oglądamy jedynie kopię słynnej animacji, znika po kilku chwilach i film znajduje swój własny rytm.
Duży wpływ na to mają zarówno umiejętności inscenizacyjne Condona, jak i fenomenalna muzyka, którą w większości znamy z oryginału. Numery wokalno-taneczne mają w sobie mnóstwo energii, są dopracowane do perfekcji i zrealizowane z prawdziwym zacięciem. Świetnym przykładem jest wykonanie słynnego "Be Our Guest", którego choreografii pozazdrościłby twórcom sam Busby Berkeley. Do tego plejada uznanych aktorów gra i śpiewa na wysokim poziomie, z Emmą Watson na czele (choć akurat ją w walce z wysokimi partiami wokalnymi wyraźnie wspiera Auto-Tune, a jej rola sprowadza się do rzucania uśmiechów na lewo i prawo). Rezultat - potężna dawka dokładnie takiej rozrywki, jakiej nauczyliśmy się od Disneya oczekiwać.
Nawet biorąc pod uwagę drobne bolączki filmu, czyli rażąco komputerową postać Bestii (największa wizualna wpadka kosztującej aż 160 mln dolarów produkcji), kilka logicznych dziur i teatralnych dialogów oraz brak zauważalnej chemii między tytułowymi bohaterami, seansowi towarzyszy sporo czystej frajdy. To, zgodnie z zapowiedziami twórców, "baśń starsza, niż czas", opowiedziana po raz kolejny w bezpiecznej, doskonale znanej nam wersji. Ale mało kto nie lubi takich powrotów do przeszłości. "Piękna i Bestia" jako sentymentalna laurka spełnia swoją rolę koncertowo.
7/10
"Piękna i Bestia", reż. Bill Condon, USA 2017, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 17 marca 2017 roku.