Reklama

"Photon" [recenzja]: Stąd do wieczności

Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy? Kim jesteśmy? Jak jesteśmy skonstruowani? Na te pytania próbuje odpowiedzieć "Photon" Normana Leto - film, który rozmywa granicę między sztuką a nauką.

Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy? Kim jesteśmy? Jak jesteśmy skonstruowani? Na te pytania próbuje odpowiedzieć "Photon" Normana Leto - film, który rozmywa granicę między sztuką a nauką.
Andrzej Chyra w filmie "Photon" /materiały prasowe

Najpierw jest czarny ekran. Potem pojawia się na nim biała kropka. Potem znika. Ale chwilę później znów się pojawia, a za nią kolejne kropki. A to dopiero początek: kropki mnożą się i łączą w coraz większe struktury, w roje, konstelacje, obłoki. To wszystko całkiem ładnie wygląda na animacjach.

Kiedy z chaosu zaczyna wyłaniać się znany nam świat, wygenerowana w komputerze abstrakcja jest stopniowo wypierana przez realistyczne zdjęcia. Te już nie są takie efektowne, ale wkrótce ulegają podrasowaniu - opuściwszy teraźniejszość, przenosimy się w hipotetyczną przyszłość, w której nad ulicami największych metropolii suną latające samochody.

Reklama

W trakcie tej podróży kolejne zjawiska objaśnia naukowiec. Wykład jest pełen twardych informacji, ale też dygresji, żartów i prywatnych opinii. Na jego przystępność pracuje ponadto język, w którym nie brakuje bezceremonialnego, kolokwialnego mięsa. Za takim doborem środków bynajmniej nie stoi protekcjonalność: zamiarem naukowca jest nie zniżenie się do poziomu widzów, tylko opowiedzenie o tym wszystkim w możliwie najbardziej "własny" sposób, z głębi doświadczenia, ale i z trzewi. Ten facet jest przecież fachowcem, który zjadł zęby na swojej dziedzinie.

Głosu i twarzy użycza naukowcowi Andrzej Chyra. W trakcie seansu widzimy, jak bohater udziela wywiadu średnio rozgarniętej dziennikarce, pewny siebie i charyzmatyczny, ale przy tym dziwnie zbolały, jakby skacowany. Na pierwszy rzut oka umieszczenie tego wątku w "Photonie" wygląda na dość tani zabieg, usilną próbę nadania filmowi pozorów fabularności, który odróżniłby go od standardowych popularnonaukowych programów. Z czasem jednak stojący za nim zamysł staje się jasny: reżyser chce skontrastować zimną wiedzę z ludzkim czynnikiem. Pokazać człowieka, który prowadzi doczesne życie, zdając sobie przy tym sprawę z bycia zaledwie malutką częścią pewnych tytanicznych i nieubłaganych procesów.

Aby w pełni docenić "Photon" należy zestawić go z "Voyage of Time" Terrence'a Malicka, bliźniaczym quasi-dokumentem, który również wizualizuje dzieje kosmosu. Różnica między nimi polega nie tylko na tym, że jeden reprezentuje naukową, a drugi religijną perspektywę. To także kwestia skromności. Tak jak Malick wciela się w rolę proroka, który z nieznośną emfazą zagląda za kurtynę stworzenia, tak Leto zadowala się pozycją pilnego ucznia, który na użytek swój i widzów stara się wyjaśnić kilka spraw.

7/10

"Photon", reż. Norman Leto, Polska 2017, dystrybutor: Alter Ego Picture, premiera kinowa: 6 października 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy