Reklama

O lataniu bez polotu

"Amelia Earhart", reż. Mira Nair, USA 2009, dystrybutor, premiera kinowa 12 lutego 2010 roku.

Życiorys pilotki Amelii Earhart był znakomitym materiałem na scenariusz hollywoodzkiej superprodukcji. Za kamerą stanęła Mira Nair, zaś w roli tytułowej wystąpiła podwójna zdobywczyni Oscara, Hilary Swank. A jednak spotyka nas wielkie rozczarowanie.

Była pierwszą kobietą, która przeleciała samotnie przez Atlantyk, stając się symbolem sukcesu i niezależności dla milionów amerykańskich kobiet doby Wielkiego Kryzysu. W 1937 roku, podczas próby okrążenia globu, jej samolot zaginął nad Pacyfikiem. Dwa lata później oficjalnie uznano ją zmarłą.

Reklama

Legendarna pilotka dopiero teraz doczekała się wysokobudżetowej biografii. Do tej pory filmowcy podejmowali kilka skromniejszych prób sportretowania jej życia - warto odnotować chociażby telewizyjną produkcję z Diane Keaton "Amelia Earhart: Ostatni lot". Dla porównania, Charles Lindbergh, pierwszy mężczyzna, który przeleciał przez Ocean Atlantycki, został bohaterem filmu Billy'ego Wildera już w 1957 roku ("Lot przez Atlantyk" z Jamesem Stewartem). Cóż, wychodzi na to, że w Hollywood rządzą faceci...

Tak znakomity materiał biograficzny musiał więc czekać... na reżyserkę. Tej funkcji podjęła się Mira Nair, autorka "Monsunowego wesela" i "Saalam Bombay!", zaś rola tytułowa przypadła Hilary Swank, która jest również producentką filmu. Takie nazwiska zwiastowały interesującą i nietuzinkową biografię. Niestety...

Film Nair koncentruje się na dorosłym życiu Earhart, poczynając od przełomowego lotu przez Atlantyk w 1928 roku, w której była pasażerką (co wystarczyło, by przejść do historii), kończąc na tragicznych wydarzeniach dziewięć lat później. Główną bohaterkę jako dziecko widzimy tylko raz, kiedy wpatruje się w przelatujący samolot. Ten moment autorzy filmu uznają jako początek inspiracji lotnictwem. Takie banały są niestety częste w filmowych biografiach, również Nair idzie na łatwiznę. Według niej, Earhart kocha siadać za sterami samolotu, bo w przestworzach świat wygląda tak pięknie, bo to daje jej poczucie wolności, itp. Autorzy filmu operują nieznośnymi uproszczeniami. Bardziej niż fantazje, lęki, frustracje, marzenia pilotki, twórców interesują jej romanse (w roli męża Richard Gere, w roli kochanka Ewan McGregor). Szkoda również zmarnowanego kontekstu historycznego, który został potraktowany dość powierzchownie (a przecież Earhart była jedną z najsłynniejszych feministek lat 30. XX wieku).

Biografia pilotki została nasycona trudnym do zniesienia patosem. Bajecznym pocztówkom z podniebnego świata towarzyszy wzniosła muzyka, zaś Amelia jako narratorka rzuca banałami, które autorzy filmu próbują na siłę wznieść na poziom poezji. Sceny kolejnych rewolucyjnych dokonań Earhart są zrealizowane miejscami nawet staroświecko, co nadaje im pewnego uroku. Oddanie realiów scenograficznych i kostiumowych to jedyna zaleta filmu Nair, którego nie potrafi uratować nawet Hilary Swank, uwięziona w pancerzu klisz i konwencjonalnych chwytów scenariuszowych.

Cóż, postaci wielkich kobiet nie mają ostatnio szczęścia, jeśli przypomnimy sobie, w jaki sposób Anne Fontaine zmarnowała filmowy potencjał zawarty w życiorysie Coco Chanel.

3/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | hilary
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy