Reklama

"O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu" [recenzja]: Czarny balonik

Bad City to miejsce, które jest całkowicie umowne. Każdy jego mieszkaniec reprezentuje jakiś stereotyp: młodego kochanka, natrętnego dzieciaka, zdeprawowanego gangstera, smutnej dziwki lub tajemniczej nieznajomej. Pokazywane w czerni i bieli jest zaledwie szkicem - tak jak i zaledwie szkicem jest debiutancki film Any Lily Amirpour.

Bad City to miejsce, które jest całkowicie umowne. Każdy jego mieszkaniec reprezentuje jakiś stereotyp: młodego kochanka, natrętnego dzieciaka, zdeprawowanego gangstera, smutnej dziwki lub tajemniczej nieznajomej. Pokazywane w czerni i bieli jest zaledwie szkicem - tak jak i zaledwie szkicem jest debiutancki film Any Lily Amirpour.
Kadr z filmu "O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu" /materiały prasowe

W Bad City dzieje się naprawdę źle. Ludzie czują są samotni, zagubieniu i złamani, żyją jak w transie, szukają ulgi w narkotykach, seksie i muzyce. Ulice są prawie cały czas puste, zupełnie jakby liczba mieszkańców została przetrzebiona przez zarazę lub kataklizm. Na horyzoncie wznoszą się ciemne sylwetki fabryk, pełne mechanicznego i nieubłaganego ruchu, co sugeruje, że nad miastem ciąży jakieś fatum, siła, która wpycha świat w koleiny.

Właśnie w takiej scenerii poznają się główni bohaterowie: on i ona, chłopak, który jest lokalną wersją Jamesa Deana, i dziewczyna, która chodzi na nocne spacery, aby atakować szumowiny i wysysać z nich krew.

Niewiele więcej można napisać o fabule tego filmu. Epizodyczna i mająca somnambuliczny rytm akcja jest pretekstem do zagęszczenia atmosfery, gromadzenia fetyszy i zabawy w kino. Amirpour, córka irańskich rodziców, która wychowała się w Stanach Zjednoczonych, gdzie chłonęła tamtejszą popkulturę, chce wykreować jak najwięcej niesamowitych i hipnotycznych scen. Każe bohaterom tańczyć, słuchać w milczeniu muzyki, włóczyć się bez celu po ciemnych ulicach. Raz po raz zaburza bieg historii obrazami, które mają wyłącznie estetyczny cel: ujęciami wampirzycy jadącej na deskorolce lub transwestyty bawiącego się czarnym balonikiem.

Reklama

Amirpour wydaje się przekonana, że jej styl jest na tyle efektowny, że starczy za treść filmu. Nie jest. Owszem znajdzie się tu kilka naprawdę imponujących scen - np. moment, kiedy bohaterowie powoli zbliżają się do siebie, czując na zmianę lęk, pożądanie, pragnienie mordu i czułość - ale większość materiału nie wychodzi ponad realizacyjny poziom przeciętnego teledysku. Amirpour brakuje wyobraźni, szaleństwa i zręczności patronujących jej twórców: Davida Lyncha i Harmony'ego Korine'a. Jest tylko pilną uczennicą, ambitną fanką klasyków ekstrawagancji.

Dziwnym zbiegiem okoliczności jest to, że "O dziewczynie..." wchodzi do polskich kin miesiąc po "Lost River", debiucie Ryana Goslinga. Oba dzieła są tak naprawdę tym samym love story, które rozgrywa się na tle upadłego miasta i które ubrano w epigońską, fantasmagoryczno-hipsterską formę. Jeśli jednak "Lost River" pozostaje filmem dość przemyślanym i bardzo efektownym, to "O dziewczynie..." okazuje się tworem pozbawionym większego sensu i tylko ładnym. Jeszcze bardziej dziwi reakcja na dokonania młodych twórców: Amirpour uchodzi za wschodzącą gwiazdę, a Gosling jest obiektem drwin. Być może to jeden z wielu przejawów niesprawiedliwości losu. A może nieznane i egzotyczne artystki są traktowane bardziej pobłażliwie niż idole nastolatek, którzy postanowili spróbować sił w reżyserii.

5/10

"O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu", reż. Amirpour Ana Lily, Iran 2014, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 14 sierpnia 2015 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy