"Norwegian Dream": Give me fever [recenzja]

Hubert Miłkowski w filmie "Norwegian Dream" /materiały prasowe

"Białość uczuć" - cytat z "Bliskich" Anne Ernaux towarzyszył mi podczas seansu "Norwegian Dream", pełnometrażowego debiutu fabularnego Leiva Igora Devolda: polskiego Norwega, Norwega myślącego po polsku. Tytuł bierze udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych na festiwalu Mastercard OFF CAMERA w Krakowie.

"Norwegian Dream": Uczucia zyskują polską temperaturę

Białość: Norwegia to biel, chłód, pejzaż, przynajmniej w najprostszym skojarzeniu. Uczucia też białe. Skandynawski chłód. W "Norwegian Dream" uczucia zyskują jednak polską temperaturę. Jak w piosence do tekstu Wojciecha Młynarskiego: "chcę mieć gorączkę, give me fever".

Mieszkający w Trondheim Devold pomysł na fabularny debiut nosił od wielu lat. Projekt ewoluował, zmieniali się scenarzyści, stała była natomiast idea opowiedzenia o mniejszości polskiej mieszkającej w Norwegii, emigracji zarobkowej. Temat w zasadzie nieobecny w norweskich i polskich mediach, a generujący niezliczoną ilość opowieści, osobistych dramatów i fascynujących  historii życiowych. Dla Devolda i głównej współscenarzystki filmu, Justyny Bilik (wcześniej nad scenariuszem, poza reżyserem, pracowali między innymi Gjermund Gisvold i Robert Paczocha), najważniejsze było wzmocnienie kontekstu obcości kulturowej. Mniejszość do kwadratu.

Reklama

"Norwegian Dream": Oslo - Warszawa, dwa zupełnie różne światy

Bohater filmu, dziewiętnastoletni Robert (Hubert Miłkowski), jest obcym - przybyszem w Norwegii, jest także niewyoutowanym gejem, zakochującym się po raz pierwszy. Tworzy to dodatkową barierę w jego kontaktach z Polakami i z Norwegami.

"Białość uczuć". Niewypowiedziane słowa, nieprzemyślane gesty, nieznośna ciężkość bytu. Podprogowo "Norwegian Dream" opowiada o kolosalnej różnicy kulturowej nie tyle między Polską a Norwegią, co między światem Wschodu i Zachodu. Wydaje się, że zrobiliśmy naprawdę wiele, żeby tych różnic się pozbyć, ale wciąż są widoczne, a polityka i politycy nie ustają w wysiłkach, żeby coraz dotkliwiej się wyostrzały.

Oslo - Warszawa, tylko dwie godziny lotu, a chodzi o dwa zupełnie różne światy. Mniejsza o kwestie mentalne, o przyzwyczajenia i reguły zachowań wynikające z historii i z tradycji. Dla Devolda o wiele ważniejsze jest wszystko to, co sprawia, że bez naszej winy jesteśmy poddawani opresji. Homoseksualizm w Norwegii kontra w Polsce. Codzienność i napiętnowanie. Zwłaszcza, kiedy - jak Robert - pochodzi się z mniejszego miasta, z niepełnej rodziny, i od dzieciństwa było się uczonym wstydu, grzechu, odpowiedzialności za dorosłych, odpowiedzialności ponad siły.

Tymczasem Robert po prostu się zakochuje. W przetwórni łososi pracuje z Ivarem (Karl Bekele Steinland). Wymiana spojrzeń, ukradkowa, potem coraz mniej, wszystko staje się jasne. Zaczyna się "pierwszy krok w chmurach", jak z tytułu opowiadania Hłaski. Ale podobnie jak u Hłaski ów krok nie będzie romantyczny, zostanie zbrukany. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Robert czuje się odpowiedzialny za siebie, za mamę (świetna, jak zawsze, Edyta Torhan), za kolegów i koleżanki z przetwórni, chce kochać, ale czuje się zobowiązany, żeby spłacić nie swoje długi; waha się, czy przystąpić do strajku polskich robotników, czy iść na ugodę z pracodawcą, ale wtedy co ze strajkującym Ivarem, co z mamą?

Natura człowieka zderzona z maszynką cywilizacyjną

Devold opowiada tę publicystyczną historię, co raczej nie jest komplementem, powściągliwie, po skandynawsku, a nieprzenikniona twarz Huberta Miłkowskiego zdradza dokładnie tyle, ile potrzeba. Uczuć nie trzeba zagadywać. Tych dobrych i tych złych. Widz staje się obserwatorem, ale nie sędzią. Nie o sąd tutaj chodzi. Raczej o skupienie nad detalem, kulturą filmowego języka, żywiołowością młodych aktorów obsadzonych w rolach polskiej emigracji zarobkowej.

Angielskie kino społeczne w Skandynawii. Pejzaż jest przeszkodą. W jednej z pierwszych scen filmu, świeżo poznany kolega Roberta, w tej roli witalny Jakub Sierenberg, powie mu, patrząc przez okno: "Może i jest ładnie, ale za chwilę przestaniesz to wszystko zauważać".

To prawda, nie zauważamy piękna, bo film nie opowiada o tym. To story o naturze człowieka zderzonej z maszynką cywilizacyjną, przemielającej popędy w rytuały, a szczęście własne w nieszczęścia cudze. I o systemie, systemie społecznym, równie inwazyjnym tutaj i tam. W Polsce i w Norwegii. I jeszcze o tytułowych marzeniach. Żeby było dla nich miejsce. Robert i Ivar. "Białość uczuć". Jeszcze się zazieleni.

7/10

"Norwegian Dream", reż. Leiv Igor Devold, Norwegia, Polska, Niemcy 2023, premiera podczas festiwalu Mastercard OFF CAMERA 2023.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Norwegian Dream | Hubert Miłkowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy