Bob Odenkirk z pewnością nie kojarzy się z typową gwiazdą kina akcji. A tu proszę, niespodzianka. Aktor – do czasu swej przełomowej roli Saula Goodmana w serialach "Breaking Bad" i "Zadzwoń do Saula" uważany przede wszystkim za wykonawcę komediowego – w "Nikim" wypada w montażach treningowych równie dobrze co Jason Bourne, posiada tyle samo (a może i trochę więcej) zabójczych umiejętności co Liam Neeson w serii "Uprowadzona", a w ilości wrogów posłanych do grobu może konkurować z Johnem Rambo.
Odenkirk wciela się w Hutcha, wydawałoby się przeciętnego mężczyznę w średnim wieku, którego życie upływa w rytmie powtarzających się czynności. Rano niedający satysfakcji trening, potem średnio lubiana praca u teścia, a wieczorem powrót do domu do obojętnego syna, uwielbiającej go córki i żony, z którą od dłuższego czasu mu się nie układa. Rutynę przerywa nocny napad, sprawiający, że w Hutchu dochodzą do głosu tłumione instynkty, które ten starał się zwalczać przez lata. Nagła erupcja przemocy nie jest jednak wynikiem kryzysu poniewieranego przez wszystkich przegrywa. Im dalej w las, tym bardziej oczywiste staje się, że Hutch ma wiele talentów, o których nawet jego najbliżsi nie mieli pojęcia.
Zawiodą się wszyscy oczekujący po "Nikim" psychologicznej wiarygodności. Liczy się rozwałka, którą zapowiadają dwa nazwiska: reżyser Ilya Naishuller, autor ponad półtoragodzinnej strzelaniny pod tytułem "Hardcore Henry", oraz scenarzysta Darek Kolstad, twórca serii o Johnie Wicku. Filmy o zabójcy mszczącym się za śmierć szczeniaka są w tym wypadku najlepszym odnośnikiem. Tyle że "Nikt" nie traktuje się aż tak serio.
Niestety, Naishuller ma średnie wyczucie komedii i kilka żartów zupełnie nie trafia. Na szczęście sytuację ratują aktorzy. Odenkirk to klasa sama w sobie, sprawdza się zarówno jako złamana i zmęczona głowa rodziny, jak i najcwańszy facet w mieście. Złotem okazuje się mała rola Christophera Lloyda jako ojca Hutcha. Entuzjazm tego charakterystycznego aktora, kojarzonego przede wszystkim z rolą doktora Browna z serii "Powrót do przyszłości", szybko udziela się widzom.
Żarty żartami, ale "Nikt" stoi przede wszystkim akcją. Przesadzoną, brutalną i dającą sporo rozrywki. Schemat pozostaje niezmienny - bohater-terminator i kupa bezimiennych wrogów - ale twórcy starają się jak najbardziej urozmaicić kolejne potyczki. Najlepiej wypada walka (głównie) na gołe pięści w autobusie oraz szturm na dom Hutcha. Pierwsza to festiwal łamanych kości i wybijanych zębów, przywodzący na myśl pamiętną scenę w korytarzu z pierwszego sezonu "Daredevila", druga - popis zdolności bohatera oraz talentu ekipy realizacyjnej. Trochę boli, że finał - teoretycznie najbardziej wybuchowy i krwawy - odstaje od wcześniejszych walk. Wrogów o wiele więcej, ale finezji jakby mniej. Szkoda, chociaż momenty są (oczywiście tutaj ich nie zdradzę).
"Nikt" okazuje się kolejnym po "Jednym gniewnym człowieku" świetnym sensacyjniakiem, który zagościł na ekranach kin po ich popandemicznym otwarciu. Bob Odenkirk udowadnia w nim swój talent i wszechstronność - z bronią lub bez jest równie groźny co Jason Statham. Końcówka wyraźnie zaznacza możliwość powstania kontynuacji. Nie obraziłbym się, gdyby takowa szybko ujrzała światło dzienne.
7,5/10
"Nikt" (Nobody), reż. Ilya Naishuller, USA 2021, dystrybucja: UIP, premiera kinowa: 2 lipca 2021