Niewykorzystana szansa
"Solista", reż. Joe Wright, USA, Wielka Brytania 2009, UIP, premiera kinowa 23 października 2009 roku.
Ponad dwa lata temu Rod Lurie, reżyser m.in. "Ostatniego bastionu", zrealizował film zatytułowany "Wskrzeszenie Mistrza". Obraz opowiadał o młodym dziennikarzu, który widząc szansę na napisanie porywającego artykułu, pomaga bezdomnemu czarnoskóremu mężczyźnie. Poświęcając mu znaczną ilość swojego czasu, zaprzyjaźnia się z nim. Wspierając go w każdym możliwy sposób, niejako przywraca go światu.
Wspominam o tym dlatego, że gdyby nie film Lurie'ego, "Solistę" - najnowsze dzieło Joe Wrighta, można by uznać za film może nie wyjątkowy, ale na pewno odkrywczy i niepospolity. W zestawieniu z "Wskrzeszeniem Mistrza" wypada jednak co najwyżej przeciętnie i wtórnie.
Nie oznacza to wcale, że produkcja twórcy "Ostatniego bastionu" była obrazem wybitnym. Przyzwoicie zagrana (Josh Hartnett, Samuel L. Jackson), opowiadająca nietuzinkową i przewrotną historię, wnosiła jednak powiew świeżości, zwracając uwagę na problemy, które wcześniej niespecjalnie hollywoodzkich filmowców interesowały. Życie biedoty miejskiej, zwłaszcza o czarnym kolorze skóry, było w głównym nurcie kina pokazywane dotąd jedynie epizodycznie, stanowiąc tło przygód bohatera, któremu udaje się z tego środowiska wydostać.
W obu wspomnianych filmach prezentacja slumsów czy getta odgrywa natomiast niebagatelną rolę, sytuując danego antagonistę w miejscu, które jest dla niego domem.
W "Soliście" miejscem najbliższym Nathanielowi Ayersowi (Jamie Foxx) są ulice Los Angeles. To na nich może bez zakłóceń grać na wiolonczeli. Oddając się najważniejszej czynności w swoim życiu, nie poświęca uwagi takim kwestiom jak: posiłek czy nocleg. Ważna jest jedynie otaczająca go zewsząd muzyka.
Ta sytuacja się zmienia, gdy w życie Ayersa wkracza Steve Lopez (Robert Downey Jr.), dziennikarz miejscowego "Timesa". Ma on świadomość skali talentu muzyka i uznaje, że opisanie jego historii może być świetnym materiałem na artykuł. W wyrachowany i cyniczny sposób stara się zrobić jak najwięcej zamieszania wokół barwnej postaci, dostrzegając szansę na poklask czytelników i zawodowe uznanie.
Wnikając w życie wiolonczelisty dowiaduje się, że niegdyś był on rewelacyjnie zapowiadającym się studentem sławnej nowojorskiej Juilliard School of Music. Jego plany na światową karierę pokrzyżowała jednak choroba. Cierpiący na schizofrenię, nie rozumiany przez otoczenie muzyk w efekcie skończył na ulicy.
W początkowej fazie tej znajomości Ayers jest dla Lopeza tylko interesującym tematem dziennikarskim. W miarę jak reporter zaczyna odkrywać historię artysty, także jego obecna sytuacja zaczyna go intrygować i osobiście angażować.
Lopez dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że może pomóc bezdomnemu zmienić jego życie. Podejmuje w związku z tym misję wyciągnięcia go z dotychczasowej egzystencji i ponownego wprowadzenia na muzyczne "salony", co biorąc pod uwagę stan wiolonczelisty wydaje się niemal niemożliwe.
Z czasem okazuje się, że wsparcie udzielone genialnemu muzykowi nie pozostaje bez wpływu na samego dziennikarza. Ayers ze swoją pasją, upartością i umiłowaniem twórczej wolności sprawia, że Lopez przechodzi wewnętrzna przemianę.
Na wstępie warto zaznaczyć, że historia pokazana w filmie Wrighta wydarzyła się naprawdę. Scenariusz oparto na autobiograficznej książce Steve'a Lopeza, dziennikarza gazety "Los Angeles Times". Fakt ten jest swego rodzaju wytłumaczeniem dla brytyjskiego reżysera, którego "Solista" oscyluje wokół mocno sztampowych tematów i sylwetek postaci.
Na ekranie mamy więc rozwiedzionego pracoholika, żyjącego wyłącznie zawodową karierą i upadłego geniusza nie mogącego odnaleźć się w społeczeństwie. Bohaterowie początkowo maksymalnie różnią się od siebie, ale rodząca się między nimi przyjaźń jest w stanie pokonać wszelkie dychotomie i rozbieżności, łącznie ze statusem materialnym, pozycją społeczną i kolorem skóry.
Wright stara się opowiadać o różnych dręczących obie postacie problemach, starając się zabrać głos w każdej podjętej w swoim obrazie kwestii. W efekcie po seansie ma się wrażenie jakby nie mówił nic znaczącego o żadnej z nich. Reżyser nie stawia kropki nawet w najważniejszym w jego filmie pytaniu: czy artysta powinien posiadać twórczą wolność nawet za cenę bezdomności, czy też powinien dać się "uczłowieczyć" i tym samym wkomponować w społeczeństwo.
Ponadto oglądając "Solistę" niemal wyczuwalne jest wyrachowanie Wrighta - tak jakby ta produkcja powstała jedynie po to, żeby zebrać najważniejsze nagrody, z Oscarami włącznie. Gdyby nie wspaniałe kreacje grających główne role Jamie'ego Foxxa i Roberta Downey'a Jr. jego film nie broniłby się niemal niczym. Dodatkowo "Solista" w wyniku niezwykłego podobieństwa do wspomnianego "Wskrzeszenia Mistrza" traci także szansę na minimalną choćby oryginalność i odkrywczość. Po obejrzeniu go, nie ma się co prawda wrażenia, że całkowicie straciło się czas, ale odczuwa się niewykorzystaną szansę na naprawdę dobry film.
4,5/10