Reklama

Niekonwencjonalny trójkąt miłosny

"Cyrus", reż. Mark Duplass i Jay Duplass, USA 2010, dystrybutor Imperial-Cinepix, premiera kinowa 5 listopada 2010 roku.

Cieszy to, że niektóre udane produkcje pokazywane na festiwalu kina niezależnego w Sundance trafiają na polskie ekrany. "Cyrus" braci Duplassów to jedno z odkryć tegorocznej edycji. Ta ciepła opowieść o trudnej miłości dwójki czterdziestolatków z pewnością podbije serca wielu widzów.

John to facet po przejściach - chociaż minęło siedem lat od porzucenia przez żonę, nie robi absolutnie nic, by wyjść na prostą. Wieczorami odgrzewa niezdrowe jedzenie w mikrofalówce, ogląda film z pokaźnej kolekcji DVD i onanizuje się słuchając meksykańskiej muzyki. Nie dba o swój wygląd (niezniszczalna bluza dresowa, trzydniowy zarost i fryzura morderczego clowna) i nie rozgląda się za kobietami. Pewnego wieczoru na zakrapianej imprezie, urządzonej przez swoją byłą żonę, poznaje uroczą Molly, w której w mig się zakochuje. Czyżby przewrotny los dał mu drugą szansę? Nie będzie aż tak różowo... Otóż samotna Molly ma 21-letniego syna, pulchnego Cyrusa, na pierwszy rzut oka bardzo dojrzałego młodego człowieka. Jednak tak naprawdę chłopak postanawia zniszczyć związek Johna i Molly, bojąc się odtrącenia ze strony matki, czyhającej na niego samotności i dorosłego życia na własną rękę. Cyrus doskonale wie, jak manipulować okaleczonymi emocjonalnie w przeszłości czterdziestolatkami...

Reklama

Jay i Mark Duplassowie odgrzewają lubiany przez amerykańskie kino temat "nigdy nie jest za późno na miłość", ale na szczęście unikają grzechu kopiowania poprzedników. Wielką zaletą "Cyrusa" jest dobrze skrojony scenariusz - wiarygodny i pełen żywych dialogów. Ten drugi atut jest niezwykle ważny, gdyż mamy do czynienia z filmem wyraźnie przeładowanym słowem, nieco teatralnym w sposobie przedstawiania wydarzeń. Akcja "Cyrusa" rozgrywa się w niewielu miejscach, zaś "coś do zagrania" ma tylko czterech aktorów. Taka ascetyczność, wynikająca zapewne z niskiego budżetu, nie przeszkadza, a nawet pomaga filmowi Duplassów. Fabuła pozbawiona jest efekciarstwa - to komedia, lecz nie ma tu spektakularnych gagów, chociaż miejscami to melodramat, brakuje w nim patosu. Efektem jest skromna, subtelna komedia obyczajowa o nietypowym miłosnym trójkącie, opowiedziana ciekawie, chociaż niespiesznie, w zupełnie nieamerykańskim stylu.

Autorzy filmu zaufali aktorom, którzy do tej pory w amerykańskim kinie błyszczeli zazwyczaj na drugim planie. John C. Reilly i Marisa Tomei potwierdzają swoje znakomite rzemiosło. Duże brawa za podjęte ryzyko dla Duplassów, gdyż rolę tytułowego bohatera powierzyli Jonahowi Hillowi, aktorowi znanemu raczej z repertuaru komediowego ("Supersamiec", "Wpadka"). Tym samym Cyrus zyskał oblicze aktora ze słodko-gorzkich filmów Judda Apatowa. Z trudnego zadania Hill wywiązał się doskonale. Dzięki dojrzałej, przemyślanej grze tej trójki, widz angażuje się w historię Molly, Johna i Cyrusa, nie traktując przedstawionej opowieści jako bujdy na resorach, serwowanej zazwyczaj przez speców od podrasowanych emocjonalnie love stories, lecz jako wycinek prawdziwego życia, z autentycznymi ludzkimi problemami i uczuciami.

7/10

Chcesz pójść do kina, a nie wiesz gdzie i o której możesz obejrzeć wybrany przez siebie film? Sprawdź nasz repertuar kin!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jay Duplass | Mark Duplass | trójkąt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy