Niebieska masakra
"Smerfy", reż. Raja Gosnell, USA 2011, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 19 sierpnia 2011
Małe, niebieskie istoty mówiące ludzkim głosem, które zamieszkują wydrążone muchomory w tajemniczym lesie to postacie, które zna każdy szanujący się maluch. Smerfy podbijały i podbijają serca wszystkich dzieci bez względu na pokolenie. Postacie Gargamela, Klakiera, Hogatej i wszystkich niebieskich stworków są rozpoznawalne dla wszystkich bez wyjątków i najczęściej wywołują uczucie nostalgii za okresem dzieciństwa. Pokazywana od końca lat osiemdziesiątych w Polsce animacja autorstwa belgijskiego rysownika Peyo na samym początku była komiksem. Dopiero dzięki filmom animowanym stworzonym w wytwórni Hanna-Barbera świat oszalał na punkcie Smerfów.
Teraz przyszedł wreszcie czas na film fabularny w technice 3D, który zgodnie z intencjami amerykańskich twórców ma przybliżyć "nowoczesnym" dzieciakom tę troszkę już zakurzoną i przestarzałą bajeczkę. Paramount Pictures zaplanowało trylogię o smerfowych przygodach, której pierwsza część właśnie pojawia się na ekranach polskich kin. Sequel będzie miał swoją premierę prawdopodobnie w sierpniu 2013.
Reżyser pierwszej części Raja Gosnell, podobnie jak w przypadku swoich poprzednich filmów, takich jak: "Scooby-Doo", czy "Scooby-Doo 2: Potwory na gigancie", przenosi głównych bohaterów we współczesne realia Nowego Jorku. Wszyscy widzowie, którzy liczą na smerfowe przygody w muchomorowej wiosce, którą co jakiś czas odnajduje Gargamel, będą prawdopodobnie zawiedzeni. Papa Smerf wraz ze Smerfetką, Marudą, Osiłkiem, Ważniakiem i Ciamajdą - uciekając przed odwiecznym wrogiem - niespodziewanie wpadają w tunel czasoprzestrzenny. Konflikt z Gargamelem i Klakierem zostaje przeniesiony i na siłę wpleciony w wątki współczesne związane m.in. z firmą kosmetyczną prowadzoną przez ekscentryczną panią Odile.
Przewodnikami i opiekunami "niebieskich maluchów" w niebezpiecznym ludzkim świecie będzie młode, tradycyjne, amerykańskie małżeństwo. On pracuje ponad miarę, żeby zrobić karierę i zarobić na rodzinę. Ona krząta się w przyzwoitym mieszkaniu i oczekuje na pierwszego potomka. Co chyba najzabawniejsze, jego gra Neil Patrick Harris, czyli Doogie Howser, lekarz medycyny, który po latach jest jeszcze bardziej sztywny i drewniany i w niczym nie przypomina genialnego chirurga z mlekiem pod nosem.
Tyle na temat fabuły, bo - szczerze powiedziawszy - niewiele więcej da się opowiedzieć. Oczywiście gagi w ubikacji z rolką papieru toaletowego, demolka w sklepie z zabawkami, czy wspólna gra na gitarze przeboju Aerosmith to tylko niektóre zawstydzające samych widzów sceny, które nie mają naprawdę nic wspólnego z dobrą zabawą. W "Smerfach" bowiem razi naprawdę wszystko. Przykro patrzeć na zniekształconą twarz kota Klakiera, który momentami jest zwykłym kocurem i czasem tylko zamienia się w koszmarnie animowanego stwora. Nie bawi bynajmniej Smerfetka a la Marilyn Monroe, która doprowadza do omdleń Ważniaka, a Osiłka zmusza do wygłoszenia kiepskiego tekstu o "chłodnej bryzie na zalesionym terenie" - i tym podobne kiepskie dowcipy.
Pomysł połączenia filmu fabularnego i animacji, podobnie jak w przypadku "Scooby-Doo", czy "Alvina i wiewiórek", po prostu się nie sprawdził. Niestety sztuczność świata Smerfów w wersji fabularnej, bez względu na to jak często śpiewają smerfową piosenkę, jest nie do pokonania. W takiej sytuacji o uczuciu nostalgii za wspomnieniami dzieciństwa można zapomnieć po kilkunastu minutach. Pozostaje jedynie współczuć dzieciakom, które poznają Smerfy w takiej postaci - nienawiść murowana.
2/10
Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!