"Nie otwieraj oczu: Barcelona": Absurd goni absurd [recenzja]

"Nie otwieraj oczu: Barcelona" /ANDREA RESMINI /Netflix

"Nie otwieraj oczu" z fenomenalną Sandrą Bullock w roli głównej, mimo średnich ocen krytyków, podbił serca widzów. Po sukcesie hitu Netfliksa z 2018 roku producenci zdecydowali się rozszerzyć uniwersum. Tym razem akcja przenosi się do Barcelony.

"Nie otwieraj oczu" z 2018 roku szturmem podbił rankingi oglądalności na Netfliksie. Mimo średnich recenzji krytyków, film ze scenariuszem na podstawie książki Josha Malermana o tym samym tytule podbił serca widzów. Producenci postanowili rozszerzyć uniwersum i nakręcić hiszpańskojęzyczny spin-off - "Nie otwieraj oczu: Barcelona".

Po tym, jak tajemnicza siła zdziesiątkowała ludzkość, Sebastian (Mario Casas) walczy o przeżycie, przemierzając opustoszałe ulice Barcelony. Jego intencje nie do końca są szczere. Widmo zmarłej córki posuwa go do okropnych czynów. W "Nie otwieraj oczu: Barcelona" oprócz Mario Casasa wystąpili m.in. Alejandra Howard, Georgina Campbell, Diego Calva i Leonardo Sbaraglia.

Reklama

"Nie otwieraj oczu: Barcelona": Kiepski spin-off hitu Netfliksa

"Nie otwieraj oczu" z Sandrą Bullock nie był wybitnym dziełem kinematografii, gatunku science-fiction czy postapo, ale skutecznie trzymał w napięciu i wzbudzał emocje. Niestety, nie można tego powiedzieć o jego następcy, czyli "Nie otwieraj oczu: Barcelona".

Hiszpańska wersja ma swoje dobre, w miarę udane momenty, może zaskoczyć czy nawet przerazić. Miło zobaczyć na ekranie Diego Calvę, znanego z występu w filmie "Babilon", szkoda, że występuje jedynie w roli epizodycznej. Jego bohater, Octavio, jest jedyną postacią, którą da się polubić. Pozostali, na czele z głównym bohaterem, Sebastianem, są irytujący, decyzje przez nich podejmowane są pozbawione logiki, a relacje między nimi ograniczają się do przetrwania w trudnej sytuacji.

Plusem amerykańskiej wersji była relacja na linii matka-dzieci, która sprawiała, że widz w ciągu dwóch godzin seansu był w stanie emocjonalnie zaangażować się w rozwój wydarzeń. Twórcy hiszpańskiego sequela próbowali zbudować podobny ładunek emocjonalny. W połączeniu z kiepskimi efektami specjalnymi i tandetnymi kwestiami dialogowymi, film zamiast grać na emocjach, sprawia wrażenie tandetnego.

"Nie otwieraj oczu: Barcelona": Absurd goni absurd. Film to jedna wielka głupota

Film kuleje w kluczowych elementach fabularnych i rozczarowuje rozwiązaniem w finale. Kompletnie nie przekonał mnie motyw fanatyków religijnych, którzy wrogie istoty nazywali "aniołami". Z jednej strony, twórcy w ten sposób starali się wprowadzić nowe rozwiązania do uniwersum, z drugiej wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Sceny z księdzem, który jest na granicy szaleństwa, wypadły karykaturalnie, groteskowo i w moim przypadku, spotkały się z głośnym parsknięciem.

Kolejnym nonsensem są sceny, w których bohaterowie mówią do siebie w różnych językach. Claire, grana przez Georginę Campbell, mówi do Octavio (Diego Calva) w języku angielski, a ten odpowiada jej po hiszpańsku.

"Nie otwieraj oczu: Barcelona" to jedna z mało wymagających produkcji, których na Netfliksie powstała masa i prawdopodobnie, tak jak w przypadku innych "średniaków", przyciągnie sporą rzeszę widzów. Jednak podczas seansu nie da się nie odnieść wrażenia, że fabuła jest wtórna, historia spóźniona o co najmniej kilka lat. To, co najlepszego mogło aktualnie powstać z gatunku postapo, już dostaliśmy w tym roku w postaci "The Last of Us".

4/10

"Nie otwieraj oczu: Barcelona", reż. Alex Pastor, David Pastor, Netflix. Data premiery: 14 lipca 2023 r.

Czytaj więcej: "Teściowie poszukiwani": Sprośna komedia, która wywołuje ciarki żenady [recenzja]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama