"Nadejdą lepsze czasy" [recenzja]: Los się musi odmienić

Kamera polskiej dokumentalistki przez 14 lat przygląda się bohaterce filmu "Nadejdą lepsze czasy" /materiały dystrybutora

Nietypowe pierwsze skojarzenie, które przychodzi do głowy w czasie projekcji filmu Hanny Polak, to "Boyhood" Richarda Linklatera.

Polska reżyserka, tak samo jak Amerykanin, przez kilkanaście lat wracała na swój plan filmowy. Rejestrowała proces dorastania Juli, zamieszkującej na największym w Europie wysypisku śmieci. W swojej fabule Linklater badał, gdzie przebiega granica między dzieciństwem a dorosłością, próbował wykazać, że nie ma takiego momentu, kiedy z jednego etapu przechodzimy w drugi. O wejściu w dorosłość miał decydować szereg czynników, a nie jedno wydarzenie.

Chociaż "Nadejdą lepsze czasy" i "Boyhood" różnią poetyka, stylistyka i przepaść społeczna bohaterów, w tym wniosku poniekąd pokrywają się. Julę poznajemy, kiedy ma jedenaście lat. Pełna życia, ze szczenięcym uśmiechem, eksperymentuje ze swoim wyglądem i ciałem - farbuje włosy, maluje usta, mierzy pierścionki, zaciąga się papierosem, pije wódkę. Chce się bawić, przekraczać granice, marzyć o lepszym jutrze. Zupełnie jak wychowany w amerykańskiej klasie średniej bohater Linklatera.

Reklama

Zestawiając te dwa filmy, okazuje się, że bohaterka Hanny Polak postępuje jak większość nastolatków w jej wieku. Jej zachowania nie determinują warunki, w których przyszło jej żyć. A przecież o tym przekonują nas najczęściej dokumenty o miejscach naznaczonych patologiami. Twórcy lubią przyjmować neokolonialną perspektywę, wymuszającą na widzu współczucie, bądź po mieszczańsku zmuszające go, by docenił życie, które wiedzie. Nie u Polak. U reżyserki, jeśli już jakieś utyskiwanie pojawia się, to na Rosję i panujący w niej system. Bohaterowie "Nadejdą lepsze czasy" niegdyś obsadzali prominentne posady. Byli lekarzami czy nauczycielami. Dawno życie odeszło, ale nie dlatego, że nagle zbłądzili w kierunku alkoholu czy narkotyków, choć są i tacy. Bezdomność ma bardziej skomplikowane genezy, z których wynika, że przy zainteresowaniu państwa poszczególne jednostki mogłyby wciąż funkcjonować w ramach społeczeństwa, a nie społeczności wysypiska.

Rosjanie jednak filmu nie zobaczą. Polak, która zaprzyjaźniła się ze swoją bohaterką, obiecała jej to. Ale czy muszą zobaczyć film, żeby dotarło do nich istnienie mieszkańców Swałki, jak mówią na wysypisko? Zwłaszcza jeśli policjanci sami podsyłają bezdomne dzieci reżyserce, dając tym samym wyraz służenia bezradnemu systemowi?

Chociaż poczucie przegranego życia jest ewidentne, "Nadejdą lepsze czasy" nie są naznaczone fatalizmem. Zgodnie z tytułem w lepsze jutro wierzy nie tylko reżyserka, ale też jej bohaterowie, którzy nie zatracili zdolności uśmiechu i cieszenia się z małych rzeczy. Kiedy Jula zachodzi w ciążę, pojawiają się u niej standardowe dla tego stanu przemyślenia: z jednej strony obawa przed odpowiedzialnością za drugą osobę, z drugiej - wszechobecna radość. Z tym, że - ponownie - obawy przed daniem sobie rady nie determinuje jedynie miejsce, w którym bohaterka żyje, choć utrzymanie dziecka na wysypisku wykracza poza wyobrażenia widza. Wolała je przecież od życia pod opieką dziadka, o czym także dowiadujemy się z filmu. Sama nie chciałaby stać się nim dla swojej pociechy. Gorycz tego filmu wypływa zresztą najobficiej z rodzinnego wątku, kiedy okazuje się, że życie na Swałce może być lepszą alternatywą niż życie u boku kogoś bliskiego.

7/10

"Nadejdą lepsze czasy", reż. Hanna Polak, Polska, Dania 2014, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 27 listopada 2015

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nadejdą lepsze czasy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy