Kino wielokrotnie przekonywało nas, że są w naszym życiu momenty graniczne, kiedy dostajemy od losu ostatnią szansę na to, żeby coś dookoła siebie zmienić - pogodzić się z sobą lub otoczeniem, odpokutować winy, zadośćuczynić, naprawić błędy. Takimi momentami były zazwyczaj wyrok śmiertelnej choroby albo informacja, że ktoś wyjątkowo nam bliski odchodzi.
I chociaż taki jest punkt wyjścia pokazywanego w Cannes filmu Nanniego Morettiego, nie stoją za nim podobne złudzenia. W filmowym uniwersum odchodzi matka reżyserki zaangażowanego społecznie filmu o robotnikach w fabryce. Kobieta marzy o wielkim kinie, ale przeżywa twórczą niemoc, wynikłą zapewne z utraty wiary w sens własnej działalności. Zbliżająca się śmierć rodzicielki zastała ją w najgorszym z możliwych momentów, tak przynajmniej bohaterka chce myśleć. Właśnie rozstaje się z partnerem, jej córka przeżywa typowe dla nastoletniego wieku burze hormonów, a ściągnięty z USA aktor nie potrafi wygłosić najbanalniejszej kwestii, choć przechwala się współpracą ze Stanleyem Kubrickiem. Znikąd ratunku, znikąd wsparcia. Ale czy na odchodzenie kogoś bliskiego może być kiedykolwiek dobry moment?
Chociaż twórczość włoskiego mistrza i aktywnego politycznie lewicowca niespecjalnie trafia w moje gusta, wobec "Mojej matki" trudno było mi przejść obojętnie. O ile nie zachwyciła mnie podczas prasowego pokazu w Cannes, po powrocie z Lazurowego Wybrzeża wciąż kołatała mi w głowie, została ze mną. Chyba ze względu na to, w jaki sposób Morretti pokazał nasze zafiksowanie na punkcie nas samych.
Filmowa reżyserka, choć przecież jest artystką, dysponuje wiedzą z zakresu psychologii, charakteryzuje ją empatia, nie potrafi spojrzeć na wydarzenia dookoła z próbą zrozumienia ich przyczyny. Wszystko traktuje jako karę, zamach na nią samą. Dopóki nie przekona się, że bufoniasty Amerykanin sam boryka się z chorobą, rzutująca na jego pamięć, a zbliżająca się śmierć matki nie jest wymierzona w nią, tylko nade wszystko w umierającą, a w drugiej kolejności w jej otoczenie, nie będzie mogła dojść do porozumienia z sobą i ze światem.
Morrettiemu, chociaż porusza się po obszarze wyjątkowo smutnych spraw, od pierwszej do ostatniej minuty towarzyszy humor. Swoim bohaterom nie raz gra na nosie, a autoironiczne podejście do branży filmowej zamienia "Moją matką" na krótki moment w komedię pełną gębą. W uniwersum jego najnowszego filmu śmiech przeplata się ze łzami, a sztuka z rzeczywistością. Najtrudniejszym pytaniem jest zaś nie, kiedy odejdziemy, ale co po nas zostanie. Moretti już może powiedzieć, że na pewno piękny i mądry film.
7/10
"Moja matka" (Mia Madre), reż. Nanni Moretti, Wochy, Francja 2015, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 13 listopada 2015 roku.