"Misja Stone" z Gal Gadot w roli głównej ma być jednym z największych hitów Netfliksa tegorocznych wakacji. Zapowiadany jako emocjonujący film akcji, rewolucyjna odpowiedź na klasyczne produkcje szpiegowskie z silną postacią kobiecą. Właściwie wszystko mogło pójść nie tak... I poszło.
"Misja Stone" ("Heart of Stone") to najnowszy film Netfiksa, szeroko promowany jako kobieca odpowiedź na serię filmów opowiadających o przygodach Jamesa Bonda czy kasowy "Mission: Impossible". Produkcja przedstawia losy najlepszych agentów, którzy w niepewnych czasach, kiedy zawodzą rządzący, dbają o zachowanie pokoju. Ich celem jest powstrzymanie nieprzewidywalnej hakerki przed wykradnięciem cennego, tytułowego "Serca", sztucznej inteligencji, która na co dzień pomaga im w misjach.
W roli głównej jako nieprzewidywalna agentka Rachel Stone występuje Gal Gadot. U jej boku oglądamy takich aktorów jak Jamie Dornan, Alia Bhat i Matthias Schweighöfer. W niektórych scenach można dostrzec Glenn Close. Wielkie hollywoodzkie nazwiska, prawda? Z Gadot na czele niemal wszyscy wypadają blado, a ich postacie są całkowicie pozbawione charakteru, wypowiadane przez nich kwestie brzmią płasko i nienaturalnie. To tylko pierwszy z kilku zarzutów, który nasuwa się po obejrzeniu "Misji Stone".
"Misja Stone" to podobny przypadek do zeszłorocznego "Gray Mana", filmu szpiegowskiego, również produkcji Netfliksa z gwiazdorską obsadą i ogromną machiną promocyjną. Obydwa tytuły reklamowane jako emocjonujące kino akcji, z rewolucyjnymi nowinkami technicznymi, które finalnie wypadają... blado i nijako. Problemem w obydwóch przypadkach jest fabuła, która w żaden sposób nie potrafi zainteresować i zaangażować widzów. Porusza się kilka wątków, zapominając o tym przewodnim. Sceny walk i pościgów są reżyserowane bez cienia kreatywności, wyglądają wtórnie, a aktorzy zachowują się, jakby zapomnieli, jak się gra.
"Misja Stone", film tak szeroko promowany jako kobieca rewolucja w gatunku, właściwie nie wnosi za wiele nowości. Co prawda, w rolach głównych protagonistka i antagonistka - dwie kobiety. Niestety, pozbawione charakteru, bazujące na groźnym wzroku i kiepskich dowcipach, w połączeniu z nudnymi scenami walk i mało angażującym wątkiem przewodnim. No nie wyszło to najlepiej.
Po obejrzeniu "Gray Mana", a w tym roku "Misji Stone", nasuwa się na myśl pytanie, czy produkowanie filmów akcji przeznaczonych tylko do dystrybucji na platformach streamingowych ma sens? Jednym z głównych powodów, dla których widzowie tak tłumnie odwiedzają kina z okazji premiery takich filmów jak "Mission: Impossible", "John Wick" czy nowych Bondów jest rozrywka i dawka adrenaliny, zapewniona m.in. dzięki doskonałym efektom specjalnym. Nie można tego powiedzieć o produkcjach Netfliksa. Obydwa wspomniane filmy kuleją pod względem technicznym.
W "Misji Stone" gołym okiem widać, które sceny zostały nakręcone na green screenie i niedbale wmontowane do filmu. Podejrzewam, że na wielkim ekranie oglądałoby się to jeszcze gorzej. W takim razie, skąd czerpać rozrywkę w przypadku tych filmów? Może z fabuły? Już wcześniej ustaliłam, że według mnie w żaden sposób nie angażuje widza. Przez większość seansu byłam znużona, chociaż muszę przyznać, że pojedyncze sceny mnie pozytywnie zaskoczyły. Były jak drobne przebłyski w mdłym obrazie. To nie zmienia jednak faktu, że miałam do filmu aż dwa podejścia i za każdym razem musiałam pilnować się, żeby nie zasnąć.
Podsumowując, "Misja Stone" to film wtórny. Podejrzewam, że tak czy siak, będzie miał sporą oglądalność i powstaną kolejne części, ponieważ, mimo wszystko, jest potencjał na stworzenie franczyzy.
4/10
"Misja Stone", reż. Tom Harper, Netflix. Data premiery: 11 sierpnia 2023 r.