Między Bollywood, Hollywood a Grecją
"Immortals. Bogowie i herosi 3D" ("Immortals 3D"), reż. Tarsem Singh, USA 2011, dystrybutor Monolith Films, premiera kinowa 11 listopada 2011 roku.
"Immortals 3D. Bogowie i herosi" to wielkie pole bitwy: mieszkańcy Olimpu ścierają się na nim z Tytanami, dzielni wojownicy stawiają czoła sadystycznym tyranom, a reżyser Tarsem Singh walczy o to, aby nie zostać zmielony przez tryby Fabryki Snów.
Tak jak M. Night Shyamalan Tarsem Singh jest Hindusem, który kręci filmy w Hollywood, ale w przeciwieństwie do niego nie otworzył sobie drzwi do sukcesu kopniakiem. Od wielu lat szlifuje nazwisko przede wszystkim na planach teledysków i reklam, co jednak nie pozwala zakwalifikować go do grona bezbarwnych wyrobników. Zarówno jego komercyjne prace jak i dwa autorskie projekty - "Cela" i "Magia uczuć" - pokazują, że ma swój własny styl. Sytuuje on się gdzieś na styku twórczości Terry'ego Gilliama, na tle różnych konwencji badającej procesy fantazji, oraz bollywoodzkiego cekiniarstwa, podnoszonego przez Singha do szóstej potęgi przeestetyzowania. Wynik tej mieszanki na zmianę przytłacza i zachwyca eklektyzmem oraz skrajną pedanterią formy.
"Immortals" to dla Singha trzeci i najbardziej komercyjny film. Powstał on na fali odradzającej się popularności greckiej mitologii i widowisk pokroju "300" Zacka Snydera czy serialu "Spartakus: Krew i piach", w których historyczny świat zostaje przefiltrowany przez grafikę komputerową i podany jako ożywiony kamerą komiks. Fabuła filmu to opowieść o krwawych rozgrywkach między śmiertelnikami i Bogami: Tezeusz (wysportowany i bezbarwny Henry Cavill) próbuje przy pomocy wieszczki (piękna, piękna i jeszcze raz piękna Freida Pinto) powstrzymać Hyperiona (charczący Mickey Rourke), chcącego uwolnić Tytanów i za ich pomocą zrobić z dup Olimpijczyków jesień starożytności.
Wszystko to zostaje sformatowane pod wymogi wysokobudżetowego i infantylnego heroic fantasy: usta bohaterów wypełniają kwestie o konieczności wiary w zwycięstwo, historia prowadzi od jednego zbrojnego starcia do drugiego, a na ścieżce dźwiękowej podniosłym chorałom akompaniuje szczęk żelaza. Singhowi udaje się jednak zachować odrobinę z groteskowego i szalonego charakteru mitów greckich: przemoc jest tutaj miejscami zadziwiająco sadystyczna, a patos chodzi pod rękę z fatalizmem, słowem - podczas seansu "Immortals" idzie sobie przypomnieć, czemu lekcje języka polskiego, na których po "Naszej szkapie" przychodził czas na lekturę Parandowskiego, były takim szokiem poznawczym.
Singha nie interesuje wcale historia, którą opowiada; traktuje podsunięty mu scenariusz jako wymówkę do otrzymania pieniędzy, potrzebnych mu do tworzenia zapierających dech w piersiach wizji. Wynik jego pracy jest schizofreniczny: opowieść o greckim Conanie zostaje podana w tak wycyzelowanej formie, że wykracza mocno poza hollywoodzkie standardy. Wysmakowana kompozycja kadrów, wciąż powracające orientalne elementy, surrealistyczny charakter niektórych scen i świetnie dobrana kolorystyka (na pierwszy plan wysuwają się czerwień i złoto) - to wszystko sprawia, że trudno lekką ręką zakwalifikować ten film jako "lukrowaną CGI bajeczkę" i dać mu pobłażliwie ocenę 5/10.
Reżyser "Celi" walczy o swój głos. Może jest przy tym często egzaltowany, może idzie na zbyt wiele kompromisów, ale dysponuje ponadprzeciętną wrażliwością wizualną i sporymi ambicjami. Dowodem na te drugie jest chociażby fakt, że w finale "Immortals" wygłaszane przez bohaterów farmazony o zapisywaniu się w historii stają się źródłem niespodziewanej elipsy - zamiast zobaczyć, jak skończy się starcie Bogów i herosów, przeskakujemy kilka lat do przodu i obserwujemy rzeźby, które upamiętniają wielką bitwę. Przeszłość staje się sztuką, a więc - fantazją. Zabrzmi to bluźnierczo, ale tak właśnie kończył się też "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego.
7,5/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!