"McImperium" [recenzja]: Krótka lekcja biznesu
Założyciel McDonald’s Corporation Ray Kroc był zdecydowanym propagatorem hasła "fortuna sprzyja odważnym". Jak zwykł mawiać: "jeśli nie umiesz ryzykować, biznes nie jest dla ciebie". Dlatego oglądając swoją historię na dużym ekranie oczami Johna Lee Hancocka, Kroc z pewnością miałby twórcy nieco do zarzucenia. Powód? "McImperium" to jedna z najbardziej zachowawczych biografii ostatnich lat.
Krocowi (Michael Keaton) po tym, jak stał się milionerem, przypisuje się również słowa, że "istnieją dwa najważniejsze elementy sukcesu: po pierwsze - być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, a po drugie - umieć to wykorzystać". On sam długo jednak szukał tego "odpowiedniego miejsca". W "McImperium" poznajemy go na początku lat 50. XX wieku jako niezbyt umiejętnego sprzedawcę nowoczesnych shakerów.
Ludzie zamykają niespełnionemu biznesmenowi drzwi przed nosem do czasu, aż trafia do nowoczesnej restauracji braci McDonald. Dopiero, gdy udaje mu się namówić właścicieli skromnego, lecz szalenie popularnego biznesu na spółkę, jego kariera nabiera tempa. W myśl zasady "od zera do milionera" Kroc zaczyna namawiać kolejnych inwestorów na wspólny interes i wkrótce tworzy sieć fast foodów znaną w każdym zakątku Ameryki. Lecz po drodze musi pozbyć się skrupułów, raniąc szereg osób - z własną żoną i założycielami McDonald’s na czele.
"McImperium" niewiele różni się od innych nośnych historii o urzeczywistnianiu się amerykańskiego snu. Można wręcz powiedzieć, że swój film Hancock zrealizował według najbardziej tradycyjnej hollywoodzkiej receptury na biografię, starszej pewnie nawet od szeroko dyskutowanego w jego dziele przepisu na hamburgery. Przechodząc od jednego kluczowego wydarzenia do kolejnego, reżyser i scenarzysta Robert D. Siegel odhaczają najważniejsze punkty w historii narodzin jednej z największych marek na świecie. Równocześnie kreują dość ponurą wizję biznesu, w której zwycięzcami są tylko najsprytniejsi.
Twórcom udaje się odrobinę uciec od modelu, do którego się przyzwyczailiśmy, dopiero dzięki gorzkiej puencie, która znacząco zmienia nasz stosunek do głównego bohatera. Obok napędzającego całe przedsięwzięcie występu Michaela Keatona, to stopniowe odejście od tradycji jest największą siłą "McImperium". Zwłaszcza, że Ray Kroc w interpretacji Keatona nie jest jednoznacznym protagonistą. To z jednej strony człowiek charyzmatyczny, obdarzony wielkim darem przekonywania, lecz z drugiej zwyczajny krętacz o zbyt dużym ego. Pokazując, jak Kroc zatraca się w swoim dążeniu do sukcesu, twórcom udaje się zasiać w nas ziarno wątpliwości i zmusić do zastanowienia, jaka jest cena gry o grube miliony.
Biorąc jednak pod uwagę wcześniejsze dokonania Hancocka, trudno traktować "McImperium" jako w pełni spełnione dzieło. Twórca "Wielkiego Mike'a. The Blind Side" i "Ratując Pana Banksa" poprzednimi filmami świetnie pokazywał, że potrafi nadać interesującym biografiom autorskiego sznytu. Tu zabrakło mu pomysłu lub odwagi, by wyjść poza dobrze znane rejony. A przez to "McImperium" nie ma wystarczająco dużo siły, by naprawdę w nas uderzyć. Ostrożność i brak oryginalności chociaż nie odbierają przyjemności płynącej z seansu, powodują, że dzieło Hancocka raczej nie zagrzeje na długo miejsca w naszej pamięci.
Paradoksalnie najbardziej widać to w najlepszych scenach filmu. Pełne dynamiki konfrontacje Kroca z braćmi McDonald (w tych rolach fenomenalni: Nick Offerman i John Caroll Lynch) czy "milcząca" wizja obiadu biznesmena z żoną (Laura Dern) pokazują o ile lepszy byłby to obraz, gdyby udało się utrzymać energię przez pełne dwie godziny seansu. Bez tego "McImperium" sprawdza się jako interesująca, lekko moralizująca opowiastka na wieczór oraz szybki poradnik "jak dorobić się na hamburgerach", ale na zaszczytne miejsce w gronie wybitnych kinowych biografii raczej nie ma szans.
7/10
"McImperium" [The Founder], reż. John Lee Hancock, USA 2016, dystrybutor: Forum Film, premiera kinowa 3 lutego 2017 roku.