"Obsesja": (Nie)skuteczne odwracanie uwagi [recenzja]

Julianne Moore i Natalie Portman w scenie z filmu "Obsesja" /materiały prasowe

Kino Todda Haynesa wywoływało u mnie bardzo różne, nierzadko odmienne emocje, ale w tej materii zawsze było angażujące. Zarówno w tej bardziej eksperymentalnej odsłonie, gdy w nieoczywisty sposób portretował on Boba Dylana ("I'm Not There. Gdzie indziej jestem" - 2007), jak i wtedy gdy kręcił klasyczny melodramat pokroju "Carol" (2015). Te filmy wchodziły głęboko pod powierzchnię, po której w najnowszej produkcji zatytułowanej "Obsesja" Amerykanin jedynie się prześlizguje.

Zresztą tych powierzchni na dobrą sprawę jest tu kilka, począwszy od obyczajowego skandalu sprzed lat, przez nieoczywiste relacje, nie tylko zresztą damsko-męskie, po branżę filmową, która zainteresowała się tabloidowym tematem. A gdzieś w tle pobrzmiewa jeszcze kryzys męskości, uosabiany przez najbardziej nieporadną postać w całym filmie, w jaką wciela się znany z serialu "Riverdale" Charles Melton. Emocjonalne dziecko w ciele dorosłego, napakowanego mężczyzny, od którego znacznie bardziej dojrzałe są jego nastoletnie pociechy.

Reklama

Być może to kwestia nieprzepracowanych traum z dawnych lat, wszak u podłoża fabuły filmu "Obsesja" stoi romans, w jaki przed dwiema dekadami trzynastoletni wtedy Joe wdał się z dużo starszą Gracie (Julianne Moore). Bo niby jak miał sobie z tym poradzić, skoro ta relacja dalej trwa i od samego początku widać, kto rodzaje w niej karty? Tak czy siak, widząc jak Joe ustami Meltona nieporadnie składa kolejne słowa, nieskutecznie próbuje być czymś więcej niż jedynie błyskotką u boku swojej partnerki, trudno wziąć jego stronę. Z tego nieco karykaturalnego obrazu mężczyzny raczej się dyskretnie podśmiechujemy, niż mielibyśmy mu współczuć.

Todd Haynes zawsze był znakomitym reżyserem kobiet, współpracując w swojej bogatej karierze m.in. z Cate Blanchett, Kate Winslet czy Julianne Moore. Nic się w tej materii nie zmieniło, bo to ekranowa relacja pomiędzy Gracie a Elizabeth Berry (Natalie Portman) jest tu najciekawsza. Ta druga to ceniona aktorka, która za kilka tygodni ma wejść na plan zdjęciowy, by wcielić się właśnie w rolę Gracie w filmowej adaptacji jej głośnej na całą Amerykę historii. Relacja początkowo okupiona wzajemną nieufnością i dyskomfortem przebywania ze sobą, z czasem próbą zrozumienia, a może nawet zbliżenia się do siebie.

Julianne Moore, która z Haynesem współpracowała już kilkukrotnie, to na ekranie słownikowa definicja toksycznej kobiecości, a głównym narzędziem jej działania jest manipulacja. Delikatniejsza, bardziej stonowana, przynajmniej na początku, jest Elizabeth w interpretacji Natalie Portman. Co ciekawe, amerykańska aktorka była spiritus movens tego projektu, bo to do niej pierwszej trafił scenariusz autorstwa Samy Burch. I to ona zdecydowała o przesłaniu go Haynesowi jako najbardziej odpowiedniemu w jej przekonaniu reżyserowi.

Sama historia, struktura dramaturgiczna, moim zdaniem, stanowi niestety najsłabszy element "Obsesji". Trochę wybrzmiewa w niej echo tabloidowego skandalu, trochę tu wieloodcinkowej telenoweli. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy robili wszystko, by skutecznie odwrócić od niej uwagę widza. Począwszy od bardzo udanych (czyżby oscarowych?) kreacji Moore oraz Portman, których nie sposób nie docenić, po wszelkie formalne zabiegi Haynesa (zwłaszcza w warstwie dźwiękowej), momentami mogące sugerować, że mamy do czynienia z thrillerem a nie dramatem obyczajowym. Niezależnie od gatunku, bo to sprawa drugorzędna, wyszedłem z tego filmu nieco rozczarowany, a przede wszystkim obojętny. Zatem w stanie, który w przypadku produkcji Haynesa był mi do tej pory obcy.

6/10

"Obsesja", reż. Todd Haynes, USA 2023, dystrybutor: M2 Films, premiera kinowa: 2 lutego 2024 roku.

Relacja z 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w San Sebastian

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy