"Matecznik": Nowe mięso, stary widelec [recenzja]
Grzegorz Mołda na ostatnim festiwalu w Gdyni, w Konkursie Głównym oraz w Konkursie Mikrobudżetowym, pokazał dwa różne pełnometrażowe filmy fabularne. Tak imponujący reżyserski start jest w Polsce rzadkością. Pokazywaną w konkursie głównym "Zadrę", opowieść o szukającej swojej tożsamości młodej raperce, zobaczymy w kinach w styczniu, kilka tygodni wcześniej na ekrany trafia skromny "Matecznik", zrealizowany w ramach projektów mikrobudżetowych.
Oba filmy - "Matecznik" i "Zadra" - dowodzą, że Mołda jest reżyserem ambitnym, poszukującym, bez wątpienia utalentowanym. Kłopot polega na tym, że jako widz (oraz jako krytyk) wciąż nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, kim Mołda chce być jako artysta, czego oczekuje od kina i od siebie, co go frapuje, jakiego rodzaju historie chce nam opowiadać. Mniej więcej udany "Matecznik" tylko te pytania wyostrza.
Film powstał z wyraźnej inspiracji grecką nową falą, zwłaszcza filmami Yórgosa Lánthimosa. Aseptyczne wnętrza, stonowana kolorystyczna gama, blade twarze, najprostsze instynkty, walka o przetrwanie połączona z perwersją. To, co uwodziło nas niegdyś u Greków (ale już chyba nie uwodzi), pojawia się bodaj po raz pierwszy tak ostentacyjnie w rodzimym kinie. Nie wiem tylko, zaleta to czy wada. Oryginał czy kopia (inspiracja).
Dom, mieszkanie, filmowy dom zaaranżowany na wzór tak zwanych "mieszkań treningowych", do których trafiają osoby po trwałych urazach, po wypadkach, ale także osoby w kryzysie bezdomności czy z wyrokami w zawieszeniu. W scenariuszu Grzegorza Mołdy i pracującej z nim w twórczym tandemie Moniki Powalisz, najważniejsze są jednak nie kwestie socjalne, a układ podległości. Jedna osoba sprawuje kontrolę nad drugą, przygotowując ją do nowej roli w życiu, decyduje niejako o losie. Stąd blisko już do opresji, albo - to przypadek "Matecznika" - nieumiejętności oddzielenia pracy od życia. I odwrotnie.
Ambicje były spore. Mając do dyspozycji niewielki budżet (na tym polega przecież pomysł mikrobudżetów), twórcy dążyli do sytuacji, żeby przekłuć niedobory finansowe w atut artystyczny. I do pewnego stopnia to się udaje. Mężczyzna i kobieta, jedna przestrzeń. On jest tam ciągle, ona pojawia się od czasu do czasu. Codzienność, przewidywalność, drobne rytuały, mało słów, zapylony świat, czarny humor. Szara naga jama - jak z wiersza Białoszewskiego. Tyle, że nie jest to zwyczajny dom. To nie jest typowe mieszkanie.
Trwa eksperyment społeczny. Nastoletni chłopiec trafia do tego mieszkania nie z własnej woli. Ma się poprawić. Co zrobił? Czym zawinił? Tego się nie dowiemy. Warunkowo wychodzi z poprawczaka, ale nie wolno mu opuszczać mieszkania, którego jedynym gościem jest pracownica socjalna. To ona ma nauczyć bohatera wszystkiego: od posługiwania się sztućcami po nakładanie prezerwatywy. Za dużo, za blisko, zbyt gęsto, zbyt intymnie. Matka, siostra, a za chwilę kto, no kto?
Autorka zdjęć, Constanze Schmitt, operatorka zdjęć między innymi do "Zhaleiki" Elizy Petkovej czy "Gimnastyczki" Yang Qiu, wyabstrahowała z rzeczywistości mieszkanie treningowe, w którym znalazł się Karol (Michał Zieliński) - odwiedzane przez Martę (Agnieszka Kryst). Wszystko tutaj się mieści. Cały świat. Świat, czyli ściany, okno, kuchnia, toaleta. Ta rzeczywistość działa mocno kolorystycznie, scenograficznie (Mela Melak), sprzęty domowe są jak bohaterowie, jak dwoje bohaterów, wyblakłe, wypłowiałe, przetarte i znoszone. Listopadowy świat na twarzach, w emocjach, w reakcjach. Listopad na życie. To w warstwie wizualnej, w sferze emocji chłodno jednak nie jest, przynajmniej w założeniu. Coś się tutaj kotłuje podskórnie, coś pęcznieje, czeka na wybuch.
Matecznik - etymologia określenia jest prosta. Oznacza miejsce schronienia, przestrzeń, w której zachowały się jeszcze jakieś tradycje. Matecznik to również matka. I początkowo Marta chce być dla młodziutkiego Karola właśnie kimś takim, rodzicem wprowadzającym go do życia, uczącym zasad. Ta perspektywa wydaje się wkrótce niewystarczająca - kobieta poszerza trajektorię wpływów. Chce więcej, tęskni za czymś innym, za bliskością. Pytanie twórców "Matecznika" brzmi: czy można nauczyć kogoś bliskości. Odpowiedź na tak postawione pytanie jest oczywiście negatywna. I nie jest to niestety szczególnie wartościowe odkrycie.
Zawodzi także aktorstwo. To, co miało być największą siłą filmu, okazało się słabością. Rozumiem i nawet pochwalam zamysł, żeby profesjonalnego aktora, utalentowanego absolwenta Akademii Teatralnej, Michała Zielińskiego zderzyć z Agnieszką Kryst, jedną z najciekawszych choreografek i performerek. Pomysł był intrygujący, jednak nie wybrzmiał. Agnieszkę Kryst to zadanie przerosło. W postaci Marty powinny pulsować emocje, pożądanie i namiętności, nawet jeżeli te namiętności, jak w filmach Athina Rachel Tsangari czy wspomnianego Yórgosa Lánthimosa, byłyby schowane, pulsujące od wewnątrz, tymczasem w "Mateczniku" takiego efektu nie udało się osiągnąć, w Agnieszce Kryst nie było na to potencjału. Zamknięta dziewczyna przychodzi do zamkniętego świata, udaje fascynację chłopcem, ale to tylko udawanie.
"Nowe mięso je się starym widelcem" - pisał Bertold Brecht w wierszu "Nowe epoki". I to jest chyba główny kłopot "Matecznika". Nowe wygląda staro, miało być wege, jest mięso. Są jednak takie debiuty, są takie filmy, które chociaż ostatecznie niesatysfakcjonujące, intrygują bardziej niż niejedno o wiele bardziej spełnione dzieło. To właśnie przypadek "Matecznika". Mołda stawia sobie wysoko poprzeczkę, szuka własnego stylu i tematów, które mogłyby go unieść. Myślę, że jeszcze nie odnalazł, a introwertyczny "Matecznik" to niekoniecznie jego wrażliwość, jednak sam proces poszukiwań młodego reżysera wydaje się ciekawy. Ciąg dalszy, jestem o tym przekonany, nastąpi. Będę wypatrywał.
6/10
"Matecznik", reż. Grzegorz Mołda, Polska 2022, dystrybutor: Galapagos Films, premiera kinowa: 2 grudnia 2022 roku.