"Maryjki", fabularny debiut Darii Woszek, przywodzą na myśl inne głośne "pierwsze" filmy: "Córki dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej i "Baby Bump" Kuby Czekaja. Te trzy dzieła łączy przemyślana strona artystyczna oraz tematyka oscylująca wokół ludzkiej seksualności.
"Baby Bump" ukazywało fizyczne przemiany dojrzewającego nastolatka z sadystyczną dokładnością, a "Córki dancingu" skupiały się na pierwszych miłościach i rozczarowaniach sercowych z perspektywy uzdolnionych muzycznie, mięsożernych syren. "Maryjki" stanowią z kolei niecodzienne kino inicjacyjne. Filmy Smoczyńskiej i Czekaja, będące niewątpliwie czymś nowym i świeżym w polskiej kinematografii, nie były jednak idealne. Podobnie jest z debiutem Woszek.
Pięćdziesięcioletnia Maria (Grażyna Misiorowska) pracuje jako kasjerka w osiedlowym sklepie. W czasie wolnym zaczytuje się w tanich romansach, bierze długie kąpiele lub szuka figur Matki Boskiej, którymi ma zastawione całe mieszkanie. Ewentualnie służy pomocą swej siostrzenicy Helenie (Helena Sujecka), przytłoczonej burzliwym życiem uczuciowym. Maria już dawno zepchnęła swe potrzeby na dalszy plan. Wszystko zmienia się za sprawą terapii hormonalnej, która wybudza ze snu jej od lat tłumioną seksualność.
Woszek od pierwszych minut konsekwentnie i z dbałością o szczegóły konstruuje świat swej bohaterki. Otoczenie Marii kipi hormonami - czy to przez nagość wylewającą się z telewizyjnych klipów, czy też rozerotyzowaną koleżankę z pracy. Reżyserka nie gustuje w subtelnościach i poza protagonistką wszystkie postaci są rysowane grubą kreską: zarówno wspomniana już Helena, jak i drugi plan (grany przez Sylwestra Piechurę tajemniczy amant) i epizody (niezbyt dyskretny ginekolog, w tej roli Krzysztof Zawadzki).
Wyolbrzymienie bohaterów współgra z przeestetyzowaniem scenografii. Dekoracyjną bombą są mieszkanie kobiety (wyjęte z PRL-u, przytłaczające wszechobecnymi figurami Matki Boskiej), jej łazienka z wanną otoczoną rzędami świec oraz miejsce pracy, zawieszone w niebycie między współczesnością i czasami Gierka. Woszek umiejętnie ogrywa każdą z tych przestrzeni, czyniąc je niejako kolejnymi bohaterami opowieści.
Niestety, w parze ze wspaniałą w swojej przesadzie stylizacją nie idzie scenariusz. Humor słowny i sytuacyjny raz trafia w punkt, a chwilę później wywołuje zakłopotanie lub lekko żenuje. Przede wszystkim smuci fakt, że fabuły starczyłoby najwyżej na średni metraż i w pewnym momencie widz traci zainteresowanie światem wykreowanym przez reżyserkę - co boli szczególnie przy niedługim czasie projekcji (niewiele ponad 70 minut).
Chociaż historia pięćdziesięcioletniej dziewicy, która odkrywa namiętność, nie wybrzmiewa dostatecznie mocno, trudno nie uznać debiutu Woszek za udany. Reżyserka wykazuje ciekawy zmysł artystyczny, który w kolejnych latach może nam dać wiele wspaniałych dzieł. Na razie zostałem "tylko" zaciekawiony, teraz czekam na coś, co mnie zaintryguje.
6/10
"Maryjki", reż. Daria Woszek, Polska 2020, data kinowej premiery nie jest jeszcze ustalona.