Podejrzana mina lekarza w trakcie badania każdemu zniszczy dobre samopoczucie. Szczególnie jeśli leży się na leżance w gabinecie ginekologicznym i na dodatek okazuje się, że nie wszystko jest w porządku. "Mama" to historia młodej kobiety, która po wykryciu guzka piersi nie zgłosiła się od razu do specjalisty. Zwlekała - sama mierzyła się z wątpliwościami i strachem przed chorobą. W filmie Julia Médema towarzyszymy Magdzie od początku jej zmagań z nowotworem. Chodzi przede wszystkim o to, żeby jej opowieść stała się przestrogą dla innych.
Magda (Penelope Cruz) pracuje jako nauczycielka w szkole średniej. Właśnie zwolniono ją z pracy z powodu kryzysu, podobnie zresztą jak tysiące innych Hiszpanów. Jej mąż to nauczyciel akademicki - wykładowca filozofii, który zdradza ją z młodą blondynką. Magda ma dziesięcioletniego syna o imieniu Dani. Dla chłopca najważniejsza jest piłka nożna. Dzięki jego pasji, której Magda kompletnie nie rozumie, jej życie zmieni się diametralnie.
Diagnoza Magdy po kilku podstawowych badaniach to trzecie stadium raka piersi. Czuły i oddany lekarz o imieniu Julian (Asier Etxeandia) przygotowuje kobietę do wszystkich etapów choroby. Jednocześnie Magda przypadkowo poznaje skauta ze szkółki piłkarskiej Realu Madryt. Arturo (Luis Tosar) interesuje się synem Magdy - wróży mu karierę zawodową. Tragiczny wypadek żony i córki Arturo połączy go z Magdą. W mgnieniu oka powstanie zupełnie nowa rodzina - zmienią się priorytety i drobne kulturowe przyzwyczajenia.
"Mama" to dość koturnowy i przyciężkawy melodramat, który oczywiście ma przede wszystkim spełniać misję edukacyjną. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie uzależnienie twórców od kiczowatych, wręcz łzawych i prostackich rozwiązań dramaturgicznych. Już w pierwszej scenie widzimy tajemniczą dziewczynkę w krainie "lodu i wiecznej zimy". Z czasem dowiadujemy się, że to rosyjska sierotka o imieniu Natasza, która mieszka na Syberii. To jej postać staje się symbolem historii chorej na raka Magdy. I niestety towarzyszy jej w sensie dosłownym w kilku scenach.
Walka z chorobą głównej bohaterki to dość tradycyjnie "droga krzyżowa", w trakcie której oczywiście najważniejsza jest odwaga i honor. Nikt tu raczej nie upada i nie cierpi. Może gdyby potraktować film Médema jako kiepską "fantazję chorobową" z elementami absurdalnego humoru, to "Mama" byłaby bardziej do zaakceptowania. Trudno komentować kolejne punkty zwrotne - scenę seksualną, której nie widać, bo zamiast tego obserwujemy animację bijącego i przyśpieszającego serca; operację i śpiewającego lekarza, czy finałowy koncert wszystkich panów występujących w filmie. Gdyby przynajmniej ci faceci na koniec stworzyli nieheteronormatywną rodzinę...
Problem z "Mamą" polega przede wszystkim na tym, że scenariusz ma w założeniu zadowolić wszystkich widzów - od zagorzałych katolików, po ateistów - w każdym wieku, na całym świecie. Efekt końcowy jest niestety żenujący i trudno powiedzieć, czy spełnia jakąkolwiek misję edukacyjną. W tej dość groteskowej baśni, gdzie sny i wyobrażenia głównej bohaterki przerażają w swojej naiwności, dodatkowo zawodzą aktorzy. Aż trudno uwierzyć w nazwiska obsady "Mamy", wstyd po raz kolejny je przywoływać.
W polskim kontekście trudno nie porównać filmu Médema do "Chemii" Bartka Prokopowicza. Polska produkcja wypada lepiej, ale nie sposób nie zauważyć punktów wspólnych, które najłatwiej podsumować jednym słowem: pretensjonalne, co dla obu filmów jest wręcz zabójcze.
2/10
"Mama", reż. Julio Médem, Hiszpania 2015, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 4 grudnia 2015