Reklama

"Love, Rosie" [recenzja]: Kiedy Alex spotkał Rosie

To z pewnością jedna z przyjemniejszych komedii romantycznych tej jesieni w polskich kinach. Christian Ditter wykorzystuje schematy, lecz potrafi im też nadać lekkości i wdzięku, które czasami burzą mało udane żarty.

Choć formuła przypomina hit Nory Ephron końca lat 80., "Kiedy Harry poznał Sally", film "Love, Rosie" jest adaptacją popularnej powieści Cecelii Ahern, "Na końcu tęczy". Ditter wraz ze scenarzystką Juliette Towhidi ("Dziewczyny z kalendarza") nie mieli łatwego zadania, bo historię Rosie i Alexa rozciągniętą na przestrzeni wielu lat poznajemy w książce poprzez listy, maile, sms-y. Ostatecznie twórcy wybrali najrozsądniejszą opcję i skupili się na samej historii, odtwarzając jej linearny przebieg.

Alex i Rosie to przyjaciele z dzieciństwa, którzy wspólnie dorastają, nie zauważając, gdy przyjaźń zmienia się powoli w miłość. Mimo wspólnych planów wyjazdu z Dublina na studia, ich drogi się rozchodzą. Alex trafia uczelnię w Bostonu. Rosie zostaje w domu. Dziewczyna zachodzi w czasie balu maturalnego w nieplanowaną ciążę i musi zmierzyć się z problemami egzystencji samotnej matki. Rozłąka to jednak tak naprawdę początek podróży, która ostatecznie ma połączyć Alexa i Rosie.

Reklama

Ditter próbował już swoich sił w komedii romantycznej jako twórca m.in. "Francuskiego dla początkujących". "Love, Rosie" to jego angielskojęzyczny debiut i dowód na artystyczny rozwój. Ditter ma sporą szansę na choć częściowe wypełnienie luki po zmarłej dwa lata temu Norze Ephron.

"Love, Rosie" ma sporo wdzięku, także dzięki Lily Collins i Sam Claflin w rolach głównych. W historii, co by nie mówić, dość schematycznej i chwilami mało prawdopodobnej (ale która komedia romantyczna taką jest), zawarł dozę realizmu. Bohaterowie muszą do swojego uczucia dorosnąć. Ich drogi się rozchodzą, by mogli poznać, kim tak naprawdę są.

Film Dittra oczywiście wzrusza i bawi, choć niestety poziomu wspomnianego hitu Ephron z Meg Ryan i Billy Crystalem nie osiąga. Rozciągnięta na lata historia wymagała przeskoków czasowych, lecz te z kolei zaburzają rytm opowieści. Dobre pomysły burzą też nieudane żarty, które zbliżają "Love, Rosie" do poziomu mało inteligentnych, amerykańskich komedii dla nastolatków. Gagi w stylu zagubiona prezerwatywą i chłopak o imieniu Dick są po prostu w złym stylu.

Pozostawiając jednak na boku moje malkontenctwo: "Love, Rosie" to z pewnością przyjemna propozycja na weekendowy wieczór, a karierę reżysera warto śledzić.

6/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Love, Rose", reż. Christian Ditter, USA, Wielka Brytania 2014, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 grudnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy