"Żadnej poetyckości we wspomnieniach, ani śladu triumfującego szyderstwa" - zdanie z "Bliskich" Anne Ernaux to mogłoby być motto "Lęku" Sławomira Fabickiego. Żadnej poetyckości i triumfalizmu. Zrozumienie dla najtrudniejszych decyzji, bez szyderstwa.
"Męska sprawa", nominowana do Oscara etiuda Sławomira Fabickiego z 2001 roku, to było uderzenie obuchem. Cios w serce. Film o rodzinnej przemocy, którego nie powstydziłby się Haneke. "Żadnej poetyckości we wspomnieniach".
W "Z odzysku", w "Miłości", również w filmie najnowszym, w "Lęku", reżyser podąża tym tropem. Brutalność życia, przemoc życia, można to wszystko sentymentalizować, od tego również jest kino, ale nie jest to kino, które interesowałoby Sławomira Fabickiego.
"Lęk" to kino drogi, kino drogich sióstr, kino siostrzane. Nie Thelma i Louisa jednak, cel jest jasno określony, i cel jest bolesny. W historii napisanej przez Monikę Sobień-Górską, jedna z sióstr, Małgorzata (Magdalena Cielecka), jest ciężko chora; druga, Łucja (Marta Nieradkiewicz), wiezie siostrę tam, gdzie być może nie będzie już bolało.
Siostry różni prawie wszystko - status, poglądy, horyzonty, postrzeganie rzeczywistości. Łączy jedynie może to, że chyba się kochają. Owo "chyba" wzmacniam celowo. To relacja chropowata, pełna złości, animozji, zazdrości, ale jednak miłość, mimo wszystko miłość. Więzy krwi, symbioza genów, i poczucie odpowiedzialności za tę drugą, za bliską, nawet jeżeli łączy się to z decyzją o pozostawieniu na jakiś czas rodziny, męża, dzieciaków (casus Łucji).
Bogumił Godfrejów, operator pracujący z Fabickim od lat ("Z odzysku", "Męska sprawa"), zestawia dokumentalny nerw części pierwszej filmu, z aseptyczną idealizacją świata w finale. Mrok jest tam, gdzie obiektywnie pięknie, w nieskazitelnej Szwajcarii. Kolory mienią się zaś w rzeczywistości nieprzyjaznej, ale takiej, gdzie wciąż jeszcze się żyje, jeszcze trochę. "Białość uczuć. Neutralność, co najwyżej zachmurzona" (znowu Ernaux).
Kiedy twórca milczy zbyt długo, widzowie tracą cierpliwość. Niektórzy zapominają. To błąd. Nie zapomniałem o Sławomirze Fabickim. Wspomniana "Męska sprawa", czy wybitny Teatr Telewizji "Łucja i jej dzieci" z genialną Izą Kuną, to były pozycje, które na zawsze zapisały się na twardym dysku mojej pamięci kinomana. To również zobowiązuje. Że reżyser nie zawiedzie zaufania, a zakres oczekiwań odbiorczych usytuowany jest odpowiednio wysoko.
Fabicki w "Lęku" nie zawiódł moich nadziei. Warto było czekać.
Historia, jakich już sporo widzieliśmy. Nie chcę powiedzieć typowa, bo temat w żaden sposób do typowych nie należy, ale pokazywana w kinie po wielokroć (w minionym sezonie mieliśmy na podobny temat ciekawy film Ozona z Sophie Marceau - "Wszystko poszło dobrze").
Fabicki z Sobień-Górską, nie tworzą jednak kliszy innych historii. To opowieść przeżyta i przepracowana. Unikatowa, bo - być może - jedna z wielu.
Podstawowa sprawa: opowiadając o chorobie, o umieraniu, najtrudniejszych decyzjach, reżyser nie daje głosu w sprawie, wskazując, że ta kwestia zawsze jest indywidualna, jednoosobowa, ale skupia się na postaciach. Na osobach dramatu, bohaterkach.
Małgorzatę i Łucję grają Magda Cielecka i Marta Nieradkiewicz, duet ze "Zjednoczonych Stanów Miłości", znakomitego filmu Tomasza Wasilewskiego, ale chociaż układ jest podobny - aktorki znowu grają siostry, temat jest odmienny.
Dziewczyny jadą. Jedziemy. Uciekają. Uciekamy. Kobiety, siostry, nie do pary. Starsza, zadbana, solidna. Poukładała sobie świat. Feruje wyroki, ma wyrobione stanowisko. Ona wie. Nie waha się, bo wie. Młodsza, zadziorna, mało sympatyczna chwilami. Nie naiwna już, raczej zmaltretowana życiem. Ta mniej zdolna, mniej ładna. Zadaje pytania, bo nie zna odpowiedzi.
Dobrały się na zasadzie przeciwieństw. Nie dogadują się, ale kochają. Na tym to także polega. Można się nie dogadywać, ale bardzo kochać. I to jest w sumie najważniejsze. "Lęk" pokazuje siłę takiej więzi, i może być ciekawym uzupełnieniem interesujących "Strzępów" Beaty Dzianowicz z ubiegłego roku. Chodzi o kilka decyzji jednocześnie. Rezygnację z siebie na rzecz drugiej osoby, ale i czasowe zostawienie rodziny, którą się przecież kocha, najbliższych, właśnie dlatego, że siostra, "ta druga", potrzebuje bardziej.
To idzie zresztą także w drugą stronę. Dokonywanie bilansów. Straty, zyski starszej z sióstr, Małgorzaty. Były facet, kochankowie, przyjaciele, kumple, kontrahenci, sąsiedzi, zaprzyjaźnione panie ze sklepów, psy, koty i listonosz. To wszystko znika. Listek za listkiem, papier za papierkiem. Na koniec zostaje łyse drzewko, wydarte strony z kajetu. Nie ma już nikogo. Prawie nikogo. Zostaje ona, młodsza siostra. Tylko ona.
Można bardzo się kochać, chociaż wcale za sobą nie przepadać. Więzy krwi to często więź uczucia, którego inni nie zrozumieją. I to się tym dziewczynom wydarzyło, to jest siłą "Lęku". Lekiem na lęk.
Co by było gdyby. Co by było, gdyby w tym filmie zagrały inne dziewczyny, inne siostry. Lepiej nie zadawać takich pytań, odpowiedź mogłaby być kłopotliwa. Na szczęście Fabicki się nie pomylił, a Cielecka z Nieradkiewicz nie pomyliły się również.
To jest szczególny rodzaj współudziału w dziele filmowym. To się dzieje nieprzypadkowo. Lęk, tytułowy lęk sióstr jest pochodną wielu wcześniejszych uczuć, a Cielecka z Nieradkiewicz świetnie potrafią to oddać.
Nie było między nimi równomierności, nigdy nie ma. Starsza siostra, ta lepsza, sprytniejsza, bardziej zaradna. Uciekająca, wstydząca się tego, że jej kariera, prawnicza kariera, to jest jakaś katorga, przyswajanie terminów i słów, które od dawna ją przerastały, to także katorga wspomnień - projektuję je teraz sobie, w filmie nie ma o tym nawet słowa - dzieciństwa w biedzie, w rozsypce, z krnąbrną siostrą, ze złymi momentami. No, ale zawzięła się. Dokonała tego. Ma sukces. Jest piękna, zrobiła się na bóstwo i jest wreszcie piękna. I ma kasę. I czuje władzę. Niewielką, ale zawsze. Już to wszystko ma. Dlaczego zatem coraz gorzej jej idzie. Coraz trudniej przyznać się przed sobą, że ta druga, Łucja, z tym swoim nieposkładaniem, nieporządnym macierzyństwem, i włosami w nieładzie, ma lepiej od niej. Przecież nie starała się nawet, niespecjalnie. To po co to wszystko było, ta cała katorga? Po co to?
Łucja raczej czuje niż dedukuje. Nie zazdrości siostrze splendoru, przerasta ją własny nieład. Walczy ze sobą, walczy żeby się nie przyznać - najpierw przed sobą, potem przed światem, że to brzemię ją przerasta, nie przeżyje reszty z życia za chorą siostrę, że kocha ją, ale jej nie lubi. Nie lubi, bo była wyniosła, wielokrotnie dała jej odczuć, kto tutaj jest ważniejszy, kto rozdaje karty. Dlaczego więc teraz, u kresu dnia, u kresu dni, tych policzalnych dni, staje się kimś w rodzaju Charona. To ona musi wziąć na siebie to, co jest nie do przejścia, nie do pojęcia. Odprowadzić siostrę tam, gdzie prawdopodobnie jest tylko cisza. I nic już nie boli. Ale także: nic nie denerwuje, nie drażni, nic nie istnieje.
Nieradkiewicz i Cielecka. Są jednym organizmem. Jak to podzielić, jak wyliczyć. Różne siostry, różne aktorki, a jednak jeden organizm. Te role czekały na Magdę i Martę, zagrały je tak, jakby nikt inny na świecie nie mógł tego zrobić. Trzeba znać się bardzo dobrze prywatnie, żeby wkroczyć na taki stopień zawodowstwa, poza którym jest tylko sublimacja. Poczucie, że bierzemy udział w dokumencie, w prawdzie o dwóch zagubionych dziewczynach, smutnych i znerwicowanych, i że kibicujemy im aż do finału. Jaki by nie był.
8/10
"Lęk", reż. Sławomir Fabicki, Polska 2023, dystrybutor: Monolith Films.