Reklama

LDR. Nowa choroba?

"Stosunki międzymiastowe", reż. Nanette Burstein, USA 2010 , premiera kinowa: 10 września 2010

LDR. To nie choroba. No chyba, że zgodnie z tradycją miłość zaliczyć do takowej kategorii. LDR to skrót od Long Distance Relationship, terminu ukutego w ostatnich latach przez socjologów, obserwujących powszechne zjawisko związków, niekiedy małżeńskich, które z różnych przyczyn muszą egzystować na odległość. W Stanach Zjednoczonych, gdzie LDR jest coraz popularniejsze, powstało nawet centrum do badań nad związkami na odległość. W internecie roi się od stron w rodzaju missyourmate.com. I Europie LDR nie jest obce, zwłaszcza po otwarciu granic i rynków pracy. W końcu zareagował na to najpopularniejszy obok horroru gatunek filmowy - komedia romantyczna. Ze skutkiem nader przyzwoitym.

Reklama

W "Stosunkach międzymiastowych" rewolucji nie ma. Jest Ona (w końcu nieprzesłodzona i naturalna Drew Barrymore) i On (sympatyczny występ Justina Longa). Spotykają się w Nowym Jorku, gdzie On pracuje w wydawnictwie płytowym i właśnie zerwał z dziewczyną, a Ona odbywa letni staż dziennikarski. Miało być sześć tygodni miło spędzonych razem, wyszło, jak to zwykle bywa, zakochanie. I klops, bo Ona musi wrócić do San Francisco, gdzie kończy studia, zwłaszcza, że w Nowy Jorku o pracę w gazecie ciężko. W zwariowanym świecie trudno trafić na pokrewną duszę, więc warto powalczyć z kilometrami. Po drodze przeszkody z życia wzięte: bo bilety za drogie, bo przesunięcie czasu, bo zmęczenie, przyprawione tęsknotą, frustracją, zwątpieniem i co tu ukrywać, stanem, gdy czy to płeć piękna czy brzydka ma ochotę rzucić się na wszystko, co na drzewo nie ucieka. A związek przecież "na wyłączność", więc zdrady odpadają.

Debiutujący tym filmem scenarzysta Geoff LaTulippe i reżyserka (do tej pory dokumentalistka) Nanette Burstein boją się romantyczno-komediowego lukru, co niekiedy prowadzi do żartów ocierających się niemal o "American Pie". Jednak udaje im się za każdym razem wyjść z takiej pułapki obronną ręką. Ich film ma wiele wdzięku i dobrze zarysowane drugoplanowe postacie, jak kumple Garretta czy pedantyczna siostra Erin (dobra rola Christiny Applegate), a nawet i epizodyczne, jak prowadząca pojedynek na pytania barmanka.

"Stosunki międzymiastowe", jakkolwiek nie zabrzmi to absurdalnie w przypadku komedii romantycznej, zawierają w sobie element, który określam "życiowością". Wspólne żarty, grube i chudsze, mieszają się z tęsknotą za odrobiną romantyzmu i potrzebą bycia przy drugiej osobie. I współczesne dylematy, jeśli wierzyć socjologom to niemal 10 mln ludzi w samych Stanach Zjednoczonych: kto ma z czego zrezygnować, co kto ma zmienić, bo z jednej strony chęć bycia razem, ale z drugiej - pragnienie samorealizacji nie tylko swojej, ale i partnera.

Według socjologów LDR umożliwiła współczesna technika: Skype, Blueberry, maile, Facebooki, Twittery, internet, telefon, co zarysowuje Burstein w swoim filmie. Czy kończy happy endem? Raczej takim na miarę współczesnej rzeczywistości, gdzie do trzydziestki trudno niekiedy uporządkować swoje życie i wyhodować domek, pieska oraz domowe przedszkole. Ale z LDR można wejść w kolejny etap - SDR (Short Distance Relationship), pierwszej wygranej bitwy z kilometrami. Substytut związku? Cóż, ponoć żyjemy dziś w świecie substytutów (czy to chemicznych, emocjonalnych, czy wirtualnych) w każdej dziedzinie naszego życia.

Garrett mówi Erin, patrząc na mijającą ich starsza parę, że w życiu od szczęścia woli zadowolenie, które łączy się dla niego z przyjaźnią. To jest dla niego coś realnego, nawet jeśli z konieczności podtrzymywane chwilowo elektronicznie. Erin i Garrett prócz miłości mają swoją przyjaźń i pewnie to będzie ich recepta czy to na LDR czy SDR. A jak już pokonają kilometry, może łatwiej przyjdzie im walczyć z latami, które potem przed nimi?

6,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | choroby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy