Reklama

"Kwartet": Pierwszy raz Dustina Hoffmana

Na sielskiej i angielskiej wsi w uroczej posiadłości zlokalizowany jest dom spokojnej starości z wyjątkowymi pensjonariuszami - emerytowanymi artystami operowymi. Co roku organizują oni koncert dla podratowania budżetu placówki. Gdy do domu przyjeżdża dawna operowa diva, do głosu zaczynają dochodzić zadawnione animozje.

"Kwartet" stanowi reżyserski debiut wybitnego, dziś ponad 70-letniego aktora, Dustina Hoffmana. Pamiętny "Maratończyk" w filmie Johna Schlesingera zdecydował się zekranizować sztukę Ronalda Harwooda. Podejrzewam, że i na niej wzorował się Jacek Bławut, kręcąc "Jeszcze nie wieczór" o starzejących się aktorach w domu w Skolimowie. I przyznać trzeba, że polska produkcja w porównaniu z amerykańską wypada lepiej.

Dlatego też widzowie zaznajomieni z "Jeszcze nie wieczór" mogą odnieść wrażenie déja vu w czasie seansu filmu "Kwartetu". Reżysersko Hoffman radzi sobie dobrze - nie proponuje artystycznych fajerwerków, raczej niezwykle klasyczną, rzemieślniczo poprawną do bólu robotę. Jeśli podejdziemy do całości bez nadmiernych oczekiwań, w zamian dostaniemy chwilę przyjemnej rozrywki, a przede wszystkim mistrzowski występ aktorski.

Reklama

Trudno postawić tezę, że Hofmann jako aktor potrafił dobrze poprowadzić kolegów po fachu, bo na planie zgromadził taką ekipę, że ta część filmu jest właściwie samograjem. Myślę, że większą rolę aktorskie doświadczenie artysty odegrało w wyborze sztuki teatralnej jako materiału na film z aktorami prowadzącymi historię. Stanowią bowiem oni tutaj - w sensie dosłownym - gwiazdy show.

A gwiazd jest sporo - zarówno na pierwszym, jak i na drugim planie. Począwszy od czwórki dawnych przyjaciół - Cissy (Pauline Collins), Rega (Tom Courtenay), Wilfa (Billy Connolly) i Jean (Maggie Smith) - którzy mają ponownie pojawić się razem na scenie, by wykonać kwartet z Rigoletta Verdiego. Nie jest to jednak proste, bowiem do głosu dochodzą dawne urazy, zdrady, i jak się okazuje niezakończone romanse.

Maggie Smith nigdy nie za wiele, nawet gdy jak w tym przypadku, jej rola powiela dotychczasowe. Konkurencję stwarza jej przede wszystkim Billy Connolly (niezwykłe podobieństwo do Johna Cleese!) jako starzejący się kobieciarz. W tle pojawiają się najwybitniejsi artyści brytyjskiej sceny operowej i filharmonii (warto zostać na napisach).

Wśród aktorskich rodzynków jest także występ-perełka Michaela Gambona (dla wielbicieli Harry'ego Pottera - prof. Dumbledore) w roli Cedrica, który jak na reżysera przystało przechadza się w powłóczystym szlafroko-płaszczu, krzyczy na artystów i jest posiadaczem sporych rozmiarów ego. Znając poczucie humoru Hoffmana, nie zdziwiłabym się, gdyby postać ta miała stanowić delikatną satyrę na jego własne wysiłki jako reżysera-debiutanta.

"Kwartet" nie jest wybitnym dziełem o starości, starzeniu, umieraniu i rozliczaniu z życiem na miarę choćby niedawnej "Miłości" Hanekego. To raczej kaliber porównywalny do filmów w typie "Hotel Marigold" - piękne krajobrazy, doborowa obsada i spora doza humoru wynikającego z dystansu do rzeczywistości i problemów jako przywileju dojrzałego wieku. Ma być lekko i przyjemnie, bez wgłębiania się w logikę historii - i tak też jest. Uroku, któremu łatwo ulec, debiutowi Hoffmana trudno bowiem odmówić.

5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Kwartet", reż. Dustin Hoffman, Wielka Brytania 2012, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 12 kwietnia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy