"Księżyc Jowisza" [recenzja]: Kosmos

Kadr z filmu "Księżyc Jowisza" /materiały dystrybutora

Film Kornéla Mundruczó otwiera plansza z astronomiczną ciekawostką. Otóż na jednym z księżyców Jowisza, noszącym nazwę Europa, może istnieć życie. Już po pierwszych minutach seansu sugestia staje się jasna: dla rzesz uchodźców nasz kontynent jawi się jako odległe ciało niebieskie, zawierające w sobie niepewną obietnicę cudu.

Aryan, młody mężczyzna z Syrii, po pokonaniu węgierskiej granicy rzeczywiście doświadcza cudu, ale bynajmniej nie takiego, na jaki liczył, opuszczając swoją ojczyznę. Kiedy zostaje postrzelony przez bezwzględnego stróża prawa, upada bezładnie na ziemię, aby chwilę później zmartwychwstać i zacząć unosić się wysoko nad ziemią.

Czegoś podobnego doświadczył Neo na końcu pierwszej odsłony "Matriksa" i był to dla niego początek kariery mesjasza - także Aryan okazuje się wybrańcem, którego przeznaczeniem jest odmienić los świata albo przynajmniej Europy.

Reklama

Przez znaczną część filmu Aryan skupia się jednak na nieco skromniejszym zadaniu: odnalezieniu swojego ojca, z którym stracił kontakt w wyniku strzelaniny na granicy. Przewodnikiem bohatera po obcym kraju jest cyniczny lekarz, który wykorzystuje jego nadnaturalne zdolności do zarabiania pieniędzy.

Ekranowa historia rozwija się niespieszenie i chaotycznie. Mnożą się wątki i epizody; kino moralnego niepokoju przeplata się z sensacją i fantastyką, a sytuacje wyjęte z prasowych doniesień sąsiadują z nawiązaniami do Biblii. W tej powodzi pomysłów i dobrych chęci trudno odnaleźć jakiś większy sens. "Księżyc Jowisza" jest pustą alegorią, imitacją aktualnego i ważnego dzieła.

Jest to, trzeba dodać, imitacja wykonana w naprawdę kunsztowny sposób. Podobnie jak w "Białym Bogu", Mundruczó ubiera fabułę w niezwykle efektowną formę hollywoodzkiego z ducha widowiska. Film wypełniają długie, ekwilibrystyczne ujęcia, w których kamera wiernie podąża za Aryanem zarówno wtedy, gdy desperacko biegnie przed siebie, jak i swobodnie unosi się i wiruje w powietrzu, wprawiając w bezgraniczne zdumienie wszystkich tych, którzy są tego świadkami. Te operatorskie akrobacje budzą automatyczne skojarzenia z będącą wizualnym majstersztykiem "Grawitacją" Alfonso Cuaróna.

Nie jest to jednak rodzaj filmu, który można zarekomendować jako niesatysfakcjonujący pod względem treści, ale za to oferujący stylistyczne fajerwerki. Liczne spektakularne sceny nie są w stanie uratować "Księżyca Jowisza", wręcz przeciwnie: każda kolejna wzmaga odbiorczy dyskomfort. Seansowi towarzyszy bolesne poczucie zmarnowanego potencjału. W alternatywnej rzeczywistości, w której Mundruczó byłby twórcą bardziej zdyscyplinowanym i mniej pretensjonalnym, to mógłby być kawałek inteligentnego kina rozrywkowego.

3/10

"Księżyc Jowisza" (Jupiter's Moon), reż. Kornél Mundruczó, Węgry/Niemcy 2017, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 26 stycznia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Księżyc Jowisza (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy