"Książę": Jestem niewinny, Wysoki Sądzie! [recenzja]

Helen Mirren i Jim Broadbent w filmie "Książę" /materiały prasowe

Chociaż "Książę" czerpie z filmowych klisz, które zapewne znamy na pamięć, świetnie sprawdza się jako wielogatunkowa produkcja. Mamy tu bowiem elementy brytyjskiej komedii, filmu biograficznego czy dramatu sądowego. Ta szczególna mieszanka powinna spodobać się nawet bardziej wybrednym widzom.

To nie jest kraj dla star(sz)ych ludzi

Nie oszukujmy się: Anglia lat 60. XX wieku nie była miejscem dla star(sz)ych ludzi, którym trudno było wówczas o zatrudnienie. Może jeszcze w Londynie dało się znaleźć pracę, ale małomiasteczkowy klimat miejsc, typu Newcastle raczej nie sprzyjał prowadzeniu godnego życia. Żałowano wtedy (pół żartem, pół serio), że Wielka Brytania nie przegrała wojny piętnaście lat wcześniej.

Z Newcastle pochodził właśnie główny bohater biograficznego "Księcia", blisko sześćdziesięcioletni Kempton Bunton (Jim Broadbent), któremu nie do końca się w życiu wiodło. Nie zmienia to faktu, że to właśnie on zasłynął z zuchwałej kradzieży obrazu Francisca Goi pod tytułem "Portret księcia Wiellingtona" z National Gallery w Londynie.

Reklama

Krótka historia Kemptona Buntona

Bunton jako kierowca taksówki zarabiał około 8 funtów tygodniowo. Wówczas była to niewielka kwota i gdyby nie praca żony, Dorothy (Helen Mirren), tak naprawdę nie byłoby ich stać na podstawowe produkty spożywcze. Teoretycznie mężczyzna ma szczęśliwą rodzinę, ale i tam nie za dobrze mu się wiedzie. Dorothy nie potrafi wybaczyć mu pewnego tragicznego "błędu" z przeszłości. Niby z jednym synem ma świetny kontakt, ale za to drugi postrzegany jest jako miejscowy złodziejaszek.

Nic dziwnego, że Bunton jest sfrustrowany swoim życiem. Czy cokolwiek stoi mu na przeszkodzie, aby zawłaszczyć sobie obraz, kupiony przez rząd za 140 tysięcy funtów? Nie! Dlatego też w pierwszej minucie filmu bohatera widzimy na sali sądowej, kiedy czeka na wyrok w sprawie swojego szalonego wybryku. Ale może cała ta opowieść ma drugie dno? W końcu od samego początku bohater Jima Broadbenta mówi: "Jestem niewinny, Wysoki Sądzie!". Trudno też uwierzyć w fakt, że schorowany starszy pan był w stanie włamać się do strzeżonej placówki. Mocną stroną "Księcia" jest fakt, że nie wszystko okaże się być czarno-białe.

"Spokojnie, zaraz się rozkręci"

Chociaż "Książę" promowany jest jako film o śmiałym napadzie na londyńską Galerię Narodową, daleko mu do klimatu noir z klasycznej "Mona Lisy", albo kina Guya Ritchiego. Nie jest to żadne konwencjonalne "heist movie". W końcu obraz ten nakręcił Roger Michell, a to reżyser odpowiedzialny za takie filmy, jak "Notting Hill" i "Weekend straconej szansy". Spokojnie możemy mu zaufać - w końcu mamy do czynienia ze specjalistą od subtelnych komediodramatów. Kradzież obrazu jest jedynie pretekstem do opowiedzenia historii człowieka, który - jak przyznaje w pewnym momencie - "od małego chciał czynić tylko i wyłącznie dobro".

Film Michella powoli płynie, zapoznając widza z utrapieniami bohaterów i ich codziennością w Newcastle. Dopiero po jakimś czasie "Książę" rusza z kopyta z angażującym, aczkolwiek nietypowym wątkiem sądowym. Wątkiem, w którym główna dramaturgia odchodzi na drugi plan, aby dać trochę miejsca komicznym dialogom.

Aktorzy, którym można zaufać

W "Księciu" sprawdza się pewna niepisana zasada: kiedy scenariusz niedomaga, tam aktor pomoże. Część wątków można by zapewne skrócić o kilka scen. Z drugiej strony każda minuta to czas ekranowy, w którym Broadbent i Mirren mogą aktorsko triumfować. Budują swoje filmowe małżeństwo na zasadzie kontrastu: różnią się charakterami (ciepło spotyka chłód), mają odmienne poglądy polityczne czy pomysły na życie. Pan Bunton jest marzycielem, natomiast Pani Bunton to pragmatyczka z krwi i kości. Te skrajne różnice doprowadzają do wielu komicznych sytuacji.

Na uwagę zasługuje również popularny aktor, Matthew Goode ("Stoker", "Oświadczyny po irlandzku"), który wciela się w Jeremy’ego Hutchinsona, stoickiego obrońcę Buntona. Ze zrozumieniem podchodzi do całej sprawy, nawiązując z bohaterem szczególną więź. Wszyscy aktorzy są w tym filmie wielcy, dzięki "zwyczajnym" rolom. Ufamy im i chcemy ich oglądać. Grają zwykłych ludzi, którzy muszą odnaleźć się w nietypowej, zgoła ekstremalnej dla nich sytuacji. Ta osobliwa fuzja jest kolejnym motorem napędowym całego filmu.

Od drugiej połowy "Książę" płynnie buduje napięcie swoją fasadową, niejednoznaczną sprawą aż do napisów końcowych. Co więcej, warto nie zapoznawać się z finałem tej sprawy, aby zafundować sobie emocjonalny rollercoaster. Albowiem kiedy ława przysięgłych przybędzie wydać końcowe orzeczenie w sprawie kradzieży Buntona, może się okazać, że na ich werdykt będziemy czekali w kinie nie tylko z wypiekami na twarzy, ale i na stojąco.

Autor: Jan Tracz

Ocena: 7,5/10

"Książę" (The Duke), reż. Roger Michell, Wielka Brytania 2020, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 20 maja 2022 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Książę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama