"Kołysanka" usypia
"Kołysanka", reż. Juliusz Machulski, Polska, Monolith Films, 95', premiera kinowa: 12 lutego 2010
Jednego Juliuszowi Machulskiemu nie można odmówić: niezmiennie jest na czasie. Gdy w latach 90. panowała w Polsce moda na komedie o policjantach i bandytach, kręcił swoich "Kiler-ów" i temu podobne "Girl Guide". Gdy w latach dwutysięcznych przyszedł czas na PRL-owskie reminiscencje, po swojemu czyli raczej na lekko i z rozrzewnieniem wspominał w "Ile waży koń trojański" czasy komuny. A gdy teraz świat opętało szaleństwo na punkcie wampirów, pokazuje nam komedię o krwiopijcach.
Niestety Machulski dostosowuje się do trendów nie tylko w kwestii tematów, ale i poziomu, który akurat w przypadku komedii jest w Polsce z roku na rok coraz niższy. Zamiast romantycznej dostaliśmy więc na te Walentynki niewiele lepszą komedię wampiryczną.
Sam pomysł na "Kołysankę", opowieść o wampirzej rodzinie, która zmęczona wielowiekową tułaczką, osiedla się w malowniczej wsi mazurskiej, jest skądinąd ładny. Tak samo jak greps o kłopotach dentystycznych dziadka rodziny czy puenta, której z jasnych powodów nie zdradzę. Ładne są też zdjęcia i charakteryzacja, szczególnie w scenie wspólnego muzykowania, w której wampiry przeistaczają się w dostojne postacie z minionej epoki. Te liczne estetyczne umilacze nie zastąpią jednak widzowi fabuły, która jest prostu nudna.
Przeliczą się też ci, którzy wierzą w niezawodność poczucia humoru twórcy kultowej "Seksmisji". "Kołysanka" to galeria zużytych i do bólu przerysowanych postaci: a to leniwych policjantów, to znów pijanych wieśniaków albo głupawych, ale urodziwych dziennikarek, a do tego żarty w stylu przychodzi głuchoniema na policję złożyć zeznania lub paraduje Niemiec w hełmie Wehrmachtu... Wiadomo, takie scenki, mimo że niesmaczne, u widza, który przyszedł do kina, żeby się pośmiać, wzbudzą rechot. Choćby mimowolny. Tylko po co karmić się bladą namiastką komedii, skoro półki wypożyczalni uginają się od tych pełnokrwistych?
4/10