Kill'em All!
"Szefowie wrogowie", reż. Seth Gordon, USA 2011, dystrybutor Warner Bros., premiera kinowa 19 sierpnia 2011 roku.
Na przedłużający się kryzys finansowy kino zaczyna reagować już nie tylko poważnymi analizami zjawiska, jak ''W chmurach'' (2009) czy oscarowy dokument ''Inside Job'' (2010), ale również filmową zgrywą. W ''Szefach wrogach'' Seth Gordon nasyca warstwę fabularną komediowego buddy movie społecznymi niepokojami, związanymi z chwiejną sytuacją na rynku pracy i typowymi dylematami korposzczurów oraz pracowników drobnych firm.
Jednym z nich są niesnaski z przełożonymi. Idę o zakład, że każdy kto miał kiedyś scysję z bossem, rozważał - na szczeblu marzeń, albo i nawet konkretnych planów - zabicie go. Motywy takich imaginacji są oczywiście bardzo różne, w zależności od warunków pracy. Film Setha Gordona sprawia frajdę właśnie dlatego, że akumuluje nasze skryte pragnienia i pozwala niejako na ich realizację poprzez możliwość zidentyfikowania się z postaciami. Przynajmniej w pewnym zakresie. To amoralne, ale kibicujemy trójce bohaterów - Nickowi, Kurtowi i Dale'owi - i liczymy, że uwolnią się spod jarzma przełożonych.
Niestety, owe próby wykańczania kolejnych szefów są najsłabszą partią całego filmu. Humor zaczyna wędrować w najniższe rejony, a logikę reżyser najwyraźniej włożył między wiersze. W czasie ostatnich dwóch kwadransów projekcja zaczyna nieco nużyć. I co się okazuje? Ano wychodzi na to, że najlepiej bawiliśmy się jednak podczas scen udręczeń i upokorzeń pracowników. Może to efekt niespójności materiału, może ujawnia to nasze skłonności sadystyczne. Ale całkiem prawdopodobne, że to właśnie my chcielibyśmy zajmować stanowiska prezesowskie: czuć władzę, cieszyć się swoim biurem, patrzeć na podwładnych z góry.
Zwłaszcza, że owa góra ''odwala'' w filmie najlepszą robotę. Małe role przełożonych - Kevina Spacey, Jennifer Aniston i Colina Farrella - zagrane są koncertowo. W jadowitych tekstach Spaceya - jednocześnie prezesa i vice-prezesa swojej korporacji - aż kipi od ironii w najlepszym wydaniu. Aniston znakomicie wygrywa rolę dentystki-nimfomanki, molestującej seksualnie swojego pomocnika. To występ całkowicie różny od jej emploi, bo do tej pory aktorkę można było identyfikować przede wszystkim z Rachel z ''Przyjaciół'' (1995-2005) lub typowymi dziewczynami z rom-comu. Jest seksowna, zabawna, ale i trochę trwożąca. Najlepszy jest Farrell jako wyrodny synalek, kokainista, który zamienia swoje biuro w burdel. Jego zakompleksiony bohater, po przejęciu firmy po zmarłym ojcu postanawia zwolnić wszystkich otyłych i niepełnosprawnych pracowników. Komiczna jest już sama charakteryzacja Irlandczyka, z zaokrąglonym brzuszkiem i łysiejącą czupryną na czele. Szkoda, że możemy go oglądać na ekranie tylko przez kilka minut.
Wisienką na torcie jest epizod Jamiego Foxxa, który jako Motherfucker Jones, doradca ds. zabójstw, prezentuje niezły talent komiczny. Nie wspominam o trójce odtwórców głównych ról, ale znani z podobnego repertuaru aktorzy po prostu robią, co do nich należy. Jako filmowy symulator zemsty na szefostwie dzięki dobrej obsadzie film sprawdza się nieźle. Ale zanim zaczniemy parskać śmiechem w kinie, sprawdźmy może wcześniej, czy rząd za nami nie siedzi rozeźlony zwierzchnik.
6/10
Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!