"Jestem najlepsza. Ja, Tonya" [recenzja]: Wieśniara

Margot Robbie w filmie "Jestem najlepsza. Ja, Tonya" /materiały prasowe

Tonya Harding nie zamierza przepraszać za to, że jest wieśniarą. Niczego się nie wstydzi. Zna swoją wartość.

Tonya (morderczo przekonująca Margot Robbie) mocno się maluje, dużo przeklina i pali tyle papierosów, jakby brała udział w konkursie na to, kto pierwszy dostanie raka płuc. "Wyrafinowana" to ostatnie słowo, jakie można by użyć wobec niej. Wywodząca się z nizin społecznych, byłaby stereotypową przedstawicielką swojego środowiska, gdyby nie jeden szczegół: otóż jest wybitną łyżwiarką figurową.

Mimo swoich umiejętności Tonya ma problemy ze zdobyciem uznania sędziów. To kwestia wizerunku. Nie jest porządną amerykańską dziewczyną. Nie jest normalna, a raczej nie reprezentuje tego, co ogół społeczeństwa chciałby uważać za normalność. Aby coś osiągnąć, musi starać się bardziej niż inni. Do pewnego momentu film Craiga Gillespie może jawić się jako bajka o groteskowym Kopciuszku, który próbuje wedrzeć się na salony. Ta historia jest jednak dużo bardziej niebanalna i zwichrowana. Nic dziwnego - napisało ją życie.

Reklama

Owszem, bohaterka ma swój rzeczywisty odpowiednik, a fabuła filmu stanowi odzwierciedlenie faktycznych wydarzeń. Jest to w trakcie seansu na różne sposoby podkreślane, i to nie tylko za pomocą tak konwencjonalnych chwytów jak umieszczona na początku plansza informacyjna czy towarzyszące napisom końcowym archiwalne materiały. Znajdziemy tu jeszcze liczne quasi-dokumentalne wstawki, a do tego zdarza się, że któraś z postaci odwraca się bezpośrednio do kamery, aby przypomnieć widzom, że tak, to, co widzą, to stuprocentowa prawda. Za tym fetyszem autentyczności stoi niezdrowa ekscytacja tym, jak absurdalna jest historia Harding. Czuć ją zresztą w całym filmie, który ma w sobie coś z tabloidowego reportażu o ekscesach białej hołoty.

Ciężkie, wręcz galernicze dzieciństwo; małżeństwo, w którym przemoc jest czymś tak powszednim jak słanie łóżka i zmywanie naczyń; uporczywa walka o sukces; uwikłanie w kryminalną aferę, za którą odpowiada banda przygłupów. Kolejne elementy biografii bohaterki służą za źródło humoru lub taniej sensacji. Ostentacyjnie rozrywkowa konwencja nie jest najgorszym możliwym wyborem - znacznie gorszy byłby obleśny sentymentalizm - ale sprawia, że opowieść staje się płaska i błaha.

Dopiero finał przynosi zmianę tonacji na bardziej poważną. Za późno. Nagłe akcentowanie tragizmu losu bohaterki wydaje się fałszywe. Film pozwala widzom mieć ubaw z Tonii, aby nagle kazać im zobaczyć w niej męczennicę, będącą ofiarą nie tylko ludzi ze swojego otoczenia, ale i wścibskich mediów, które traktują jej życie jako materiał na świetny show.

5/10

"Jestem najlepsza. Ja, Tonya" (I, Tonya), reż. Craig Gillespie, USA 2017, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 2 marca 2018 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy