"Planeta samotności" była jedną z najbardziej wyczekiwanych premier tej jesieni. W końcu tak znani aktorzy jak Laura Dern i Liam Hemsworth w filmie o popularnym ostatnio temacie (związków z dużą różnicą wieku) wydawali się prostym przepisem na sukces. Czy tak właśnie się stało? W "Planecie samotności" jest pewien haczyk. Widzowie inaczej odbiorą ten film w zależności od momentu życia, w jakim go obejrzą - dla jednych będzie to hit roku, dla innych bodziec do działania, a dla reszty nic niewnoszące do życia romansidło.
Od piątku na platformie Netflix można oglądać nowy dramat romantyczny z Laura Dern i Liamem Hemsworthem w rolach głównych. Dla niektórych to połączenie może wydać się niecodzienne. W końcu aktorów dzieli duża różnica wieku, ale to właśnie taki związek jest tematem "Planety samotności".
Wygląda na to, że Netflix pozazdrościł Prime Video sukcesu "Na samą myśl o Tobie", gdzie Anne Hathaway straciła głowę dla młodej gwiazdy popu i udowodniła, że związki z dużą różnicą wieku stają się codziennością i mogą być całkiem udane. Z tym, że "Planeta samotności" oferuje głębsze spojrzenie na ten temat.
"Planeta samotności" to historia Owena i Katherine, którzy przypadkiem poznają się na wyjeździe dla pisarzy. On jest finansistą przebywającym w Maroko wyłącznie ze względu na dziewczynę - jej debiutancka książka właśnie stała się bestsellerem. Ona to światowej sławy pisarka uciekająca przed problemami małżeńskimi i udająca, że nie ma kryzysu twórczego. Ich przypadkowe spotkanie na dachu hotelu przerodzi się w zaskakującą więź, która odkryje przed nimi to, czego od dawna nie dostrzegali. Pytanie tylko, czy uczucie dwojga samotnych i zagubionych ludzi ma prawo przetrwać...
Tomasz Raczek mawia, że na ekranie widzimy tylko 50% filmu. Druga połowa rozgrywa się w naszych głowach. Odbiór dzieła zależy zatem od naszych wartości, poczucia estetyki, wrażliwości i tego, co przeżyliśmy. To oznacza, że dany film możemy inaczej interpretować w zależności od momentu życia, w którym go oglądamy. Tak właśnie jest z "Planetą samotności". Ci, którzy są w tym samym momencie miłosnej relacji co Owen, zauważą, jak bardzo są w niej samotni i dzieli ich z partnerem niemal wszystko. Z kolei ci, którym bliżej do Katherine, dostrzegą, że być może uciekają przed szansą na prawdziwe szczęście.
Samotność w związku to coś, co rzutuje na postępowanie Owena, który co raz bardziej oddala się od ukochanej. Początkowo tego nie zauważa, ponieważ takie relacje, gdzie nic nie jest powiedziane wprost, najczęściej rozpadają się powoli, będąc na pozór idealnymi. Zdaje się jednak, że to właśnie przez to ucieka do Katheriny, która emanuje nieznaną mu energią, a co za tym idzie, nie ma pretensji, które sygnalizuje jego partnerka. Co ciekawe, paradoksalnie to uczucie osamotnienia, które odczuwa w relacji z Lily, staje się łącznikiem z Katherine.
Chyba oboje czują, że przeżywają kryzys. Choć bardziej widoczne jest to załamanie egzystencjalne u Katherine. Świadczy o tym choćby to, że pisarka unika ludzi, ma blokadę twórczą, a gdy staje twarzą w twarz z decyzją o relacji z Owenem, zasłania się koniecznością pisania książki, zamiast powiedzieć, co czuje.
W filmie twórcy zdają się zadawać pytanie - co dobrego może powstać z takiego chaosu i co się stanie, gdy pośrodku takiej burzy znajdzie się ktoś, kto cię rozumie?
Jakieś osiem lat temu zachwycałabym się oglądając tę produkcję zwracając uwagę wyłącznie na Liama Hemswortha. Cztery lata temu doceniłabym twórców za danie głosu parze z dużą różnicą wieku, ponieważ sama byłam w takiej relacji i czułam się nierozumiana. Dwa lata temu zastanawiałabym się, jaką nieuleczoną traumę związaną z matką ma w sobie postać Owena, że musi wiązać się z dużo starszą kobietą. Dziś, po dwóch załamaniach nerwowych na koncie, spoglądam na to dwojako. Z jednej strony dostrzegam w tym opowieść o tym, że możemy się czuć bardziej samotni w związku niż będąc singlem. Z drugiej strony - zauważam tu historię odnajdywania siebie na nowo i rozumienia, że tylko pozostając najprawdziwszą wersją siebie mamy szansę stworzenia prawdziwej relacji. Wszystko sprowadza się tu do momentu życia, w jakim oglądamy ten film.
To chyba najpiękniejsza lekcja, jaka została we mnie po seansie "Planety samotności". W końcu jak znaleźć miejsce na coś nowego i właściwego, jeśli ukrywa się swoje prawdziwe oblicze? Kiedy nam się uleje i wybuchniemy swoimi prawdziwymi uczuciami na bank znajdziemy się w tym miejscu co Owen i Katherine. Z tym, że nie ma pewności, że pojawi się wtedy ktoś, kto nas wysłucha, jak ma to miejsce na początku znajomości głównych bohaterów "Planety samotności".
Jeśli więc oglądacie "Planetę samotności" gdy wasze życie jest harmonijne, a miłość radosna, będzie to dla was jedynie 90 minut przyjemnego romansu. Coś w sam raz na babski wieczór. Kiedy jednak dostrzeżecie w sobie coś z Owena lub Katheriny, zyskacie szansę innego spojrzenia na swoje rozterki i kto wie, być może dostaniecie nowy bodziec do zmiany i działania. Ze względu na uniwersalność życiową "Planety samotności" daję nowemu hitowi Netflixa może 8 na 10, ponieważ uwielbiam filmy, do których można wracać i odkrywać coś innego wraz z biegiem czasu.
Ocena 8/10
Zobacz też: "The Electric State": Największy przyszłoroczny hit Netfliksa? Zwiastun wbija w fotel