"Jakoś to będzie": Wdzięk szczerbatych zębów [recenzja]

Dobromir Dymecki i Sebastian Pawlak w filmie "Jakoś to będzie" /materiały prasowe

Kino lubi loserów, są fotogeniczni, bywają zabawni. Filmowi nieudacznicy są w zasadzie niezmienni - od czasów Chaplina, Louisa de Funèsa, Piwowskiego i Kondratiuka. Wciąż nie chcą dojrzeć, dorosnąć. Dopóki się da, mieszkają przy tacie, przy mamie, mają głupie pomysły, które im wydają się mądre. I uważają, że "jakoś to będzie". Jakoś zawsze jest.

Sylwester Jakimow, po świetnie przyjętych krótkich metrażach, na swój umiarkowanie późny reżyserski debiut (wcześniej w naszych kinach miał jednak premierę film "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach" w reżyserii Jakimowa, ale to, jak sadzę, wyzwanie czysto komercyjne) wybrał konwencję komediodramatu.

"Jakoś to będzie": Nie dla nich gadżety i Dubaje

Trzej bohaterowie filmu "Jakoś to będzie", Albert (Dobromir Dymecki), Jacek (Albert Osik) i Marcin (Sebastian Pawlak), funkcjonują na obrzeżach rzeczywistości. Ta rzeczywistość nie interesuje ich zresztą przesadnie. Mają plan minimum, żeby dobrze się zabawić, czasami napić, zasnąć, zbudzić, przetrwać. I tak mija życie. Z uśmiechem, częściej okrutnym i wyrozumiałym, bo to, co przystoi dwudziestolatkowi, dla czterdziestolatka jest już sporym obciążeniem. Albert i spółka nie chcą tego zauważyć.

Nie dla nich gadżety, Dubaje i samochodowe przedłużanie męskości, ich męskość to są zakupy w "Żabce", niezbyt aktywne szukanie pracy, podlewanie kaktusów i rozmowy o niczym. Plus idiotyczne, za to brawurowe pomysły, jak się wzbogacić; plus nieśmiałość; plus poczucie niedostosowania, ograniczające widnokrąg jedynie do miejsc, gdzie naprawdę czują się bezpiecznie: do oswojonej klatki schodowej, ławki na podwórku, albo kilku kumpli tak starych i sprawdzonych, że doprawdy nie warto szukać nowych.

Reklama

Wielki come back polskiego losera

Tego rodzaju portrety młodszych braci Big Lebowskiego z kultowego filmu braci Coen, były w latach dziewięćdziesiątych codziennością. Polska posttransformacyjna wyglądała trochę jak Goździk ze wspaniałego "Mojego miasta" Marka Lechkiego. Czuła, że chce się zmienić, ale nie wiedziała jak to zrobić. Bezradność stała się zbiorowym hasłem pokolenia. To hasło miało jednak określony okres przydatności. W nowym milenium wszystko się skończyło. Typowy bohater polskiego kina zapomniał, że aspirował. On już wiedział, "jak to się robi". Kino było gdzie indziej, i życie było gdzie indziej, ale przecież nieudacznicy, z wyboru lub z konieczności, nie wyparowali, tylko zwyczajnie przestali być dla polskich filmowców atrakcyjni. Debiut Jakimowa to wielki come back polskiego losera.

Nagradzane krótkie fabuły Jakimowa, "Kongola" czy "Koleżanki", były tak wyraziste, że "Jakoś to będzie" należy uznać za ich konsekwentną kontynuację. Jakimow lubi swoich freaków, ale pokazuje ich bez pobłażliwej woalki. Są jak bohaterowie pierwszych filmów Jarmuscha. To malowniczy snuje, dla których chcieć to niekoniecznie móc, a życie wydaje się wydłużonym ponad miarę skeczem.

Hybrydalny, zbudowany z epizodów film Jakimowa, chwilami również przypomina wydłużony skecz. Krucha linia dramaturgiczna, skomplikowane, nie zawsze logiczne, przygotowania do wielkiej akcji, mogącej ustawić finansowo chłopaków na długie lata, wydaje się zbyt wątła, żeby utrzymać widza w napięciu na czas półtoragodzinnego seansu. Niektóre dowcipy są rewelacyjne, ale jest też parę sucharów - mimo to, debiut Sylwestra Jakimowa, wydaje się propozycją tak undergroundową, odrębną i pełną zawstydzonego wdzięku, wdzięku ze szczerbatymi zębami, że na pewno warto film zauważyć  i docenić.

Śmiejemy się, ale nie szydzimy

Polska komedia nie musi być przecież wcale jednotonalna, albo jednotonalnie przewidywalna. Przyzwyczailiśmy się do ucukrowanego obrazu rzeczywistości lub schematycznych melodramatów z "miłością" w tytule. Jaskółki zmian, jak "Nic nie ginie" Kaliny Alabrudzińskiej, czy właśnie "Jakoś to będzie" Sylwestra Jakimowa, dają nadzieję, że również w tym gatunku coś się zaczyna zmieniać.

Jakimow jest odważny. Przyjaciele, grani z wdziękiem przez Dymeckiego, Pawlaka i Osika, sportretowani zostali realistycznie, ale zarazem z groteskowym przegięciem. Na nieumiejętności zrozumienia owego przegięcia polega chyba problem części krytyki z reakcją na tę komedię. Gruba kreska zarezerwowana jest przecież dla telewizyjnych sitcomów, nie dla kina festiwalowego. Tymczasem Jakimow udowadnia, że empatia i współczucie nie przekreśla szydery. Jedno może być bękartem drugiego. Śmiejemy się, ale nie szydzimy. Wyostrzamy grzechy, ale nie puszczamy ich płazem. Albert, Jacek i Marcin dają się lubić, ponieważ nie szantażują potrzebą akceptacji, podobnie jak ich bliscy (brawurowe komediowe role Doroty Pomykały i Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik).

W "Jakoś to będzie" podpatrujemy świat małych potrzeb (Hajewska) i wielkich histerii (Pomykała), z piwem z dyskontu, kanapką z serem żółtym i keczupem, z gadającym bez końca telewizorem. To także nasz świat, nawet jeżeli go wypieramy. Lepiej nie będzie, ale jakoś tam będzie. Lepszy rydz niż nic.

7/10

"Jakoś to będzie", reż. Sylwester Jakimow, Polska 2022, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 25 marca 2022 roku.

Zobacz również:

"Ambulans": Armageddon na ulicach Los Angeles [recenzja]

"Inni ludzie": Wojna polsko-polska [recenzja]

"Przeżyć": Zabierz mnie stąd [recenzja]

"Film balkonowy": Spowiednik, terapeuta z balkonu [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jakoś to będzie (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama