"Irlandczyk": A mogło być arcydzieło [recenzja]

Al Pacino i Robert De Niro w scenie z "Irlandczyka" /materiały prasowe

Po kilkunastu latach Martin Scorsese powraca do kina gangsterskiego. "Irlandczyk" jest rozpisanym na kilka dekad traktatem o przestępczym życiu oraz jego konsekwencjach, a także o samotności i strachu przed przemijaniem. Wielu przyznało mu już tytuł najlepszego filmu ostatnich dwunastu miesięcy. Niestety, dla mnie jest to największy zawód 2019 roku.

Najnowsze dzieło twórcy "Taksówkarza" przedstawia losy Franka Sheerana (Robert De Niro). W latach pięćdziesiątych zaczął on pracować dla Russella Bufalino (Joe Pesci), jednej z bardziej wpływowych postaci świata przestępczego. Wkrótce rozpoczął także współpracę z Jimmym Hoffą (Al Pacino), legendarnym przywódcą związków zawodowych. Szybko okazało się, że pogodzenie obu obowiązków nie będzie proste. Szczególnie że wybuchowy charakter i ambicje związkowca będą coraz niepokoić jego mafijnych partnerów.

Reklama

Scorsese zdecydował, że odmłodzi swoich aktorów za pomocą efektów komputerowych, dając De Niro, Pacino i Pesciemu możliwość zagrania postaci młodszych od nich nawet o kilkadziesiąt lat. Plan ambitny, ale jak sprawdził się w praniu? Niestety, nieprzekonująco. Gdy na ekranie po raz pierwszy pojawia się trzydziestokilkuletni Frank, wygląda jak postać z przerywnika w grze wideo. Zestawienie odmłodzonych postaci z nieskalanymi tym efektem wypada nienaturalnie. Scorsese zapomniał także o jednej istotnej kwestii - można wygładzić zmarszczki i przefarbować włosy, ale w żadnym wypadku nie wpłynie to na posturę aktora i jego sprawność ruchową. Gdy teoretycznie młody Frank bije sklepikarza, który miał czelność popchnąć jego córkę, magia kina znika - zostaje tylko siedemdziesięciopięcioletni De Niro z doklejoną twarzą, który łapie zadyszkę po dwóch gwałtownych ruchach.

Nietrafiony zabieg wpływa negatywnie na odbiór filmu, jednak gdyby treść była zadowalająca, sprowadziłby się on zaledwie do małego zgrzytu. Są w "Irlandczyku" wspaniałe momenty, jak brawurowe przedstawienie niechęci Hoffy do alkoholu. Jest też przejmująca końcówka, w której bohater musi skonfrontować się z konsekwencjami swojego dotychczasowego życia. Gdyby cały film trzymał jej poziom - wtedy otrzymalibyśmy arcydzieło. Niestety, "Irlandczyk" trwa aż 208 minut i czas metrażu kładzie się nań cieniem. Świetne sceny gubią się w długich, powtarzalnych, pustych i wypełniających drugi akt dialogach. Scorsese stara się je jakoś urozmaicić, ale szybko zaczyna sięgać po znane sztuczki - nawet nie ze swoich poprzednich filmów, ale te zastosowane kilka scen wcześniej.

Najsłabszych momentów nie ratują także aktorzy. Dla odtwórcy głównej roli oraz Pacino udział w "Irlandczyku" miał być powrotem do pierwszej ligi, niejako odkupieniem za lata występów w gniotach kalających ich legendę - by wspomnieć tylko "Jack i Jill" czy "Co ty wiesz o swoim dziadku". Niestety, w swoich pierwszych scenach De Niro wypada nienaturalnie, w późniejszych jest wyraźnie znużony. Owszem, końcówka stanowi jego najlepsze dokonanie aktorskie od lat - ale w pierwszej kolejności trzeba przebić się przez prawie trzy godziny pozbawionego ikry występu. Z kolei Pacino nawet się nie stara. Znów wykrzykuje swoje kwestie i wykonuje masę cholerycznych gestów. Nie jest to jego najbardziej brawurowa szarża - na tyle Scorsesemu udało się zapanować nad aktorem. Najlepiej z głównego tercetu wypada Pesci. Jego Bufalino to zupełnie inna postać niż psychopatyczni gangsterzy z "Chłopców z ferajny" czy "Kasyna". Spokojny, starający się rozwiązywać wszelkie problemy bez zbędnych emocji, tylko w kilku chwilach pokazuje rozpacz targającą jego bohaterem, wynikającą z coraz większej samotności oraz niemożności posiadania dzieci.

Końcówka jest przejmująca, ale wydaje się też wzięta z innego filmu, ponieważ reżyser prawie w ogóle na nią nie pracuje. Scorsese kilka razy sygnalizuje wątki rodzinne (głównie związek Franka z jego córką, Peggy - swoją drogą prezentowany w bardzo przerysowany sposób). O nieuchronności śmierci przypomina za każdym razem, gdy przedstawia nowego bohatera - najczęściej w towarzystwie informacji o dacie jego zgonu i jego przyczynie. Zamiast zgłębiać te wątki, woli jednak zanurzyć się w mafijno-związkowych dialogach lub zaaranżować kolejną scenkę z gangsterskiej pracy swojego bohatera. W ostatnich trzydziestu minutach nagle poznajemy wszystkie wątpliwości Franka, jego lęki i decyzje, których żałuje. Chwyta to za serce, a De Niro nagle przypomina sobie, że jest wielkim aktorem. W końcu cała historia ma konkretny cel. Niestety, jest już za późno, żeby zrekompensować wcześniejsze niekończone się gadaniny, kolejne autocytaty i trochę mniej niż zwykle szarżującego Pacino. Do tych trzydziestu minut zapewne wrócę. Jednak jeśli będę miał ochotę na trzy godziny dobrego kina gangsterskiego - przypomnę sobie "Chłopców z ferajny" lub "Kasyno".

5/10

"Irlandczyk" [Irishman], reż. Martin Scorsese, USA 2019, dystrybucja: Netflix, premiera kinowa: 22 listopada 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Irlandczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy