Reklama

...i pięknego, barwnego życia

"Flamenco, Flamenco", reż Carlos Saura, Hiszpania 2010, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa: 13 sierpnia 2011

W każdym drgnieniu mięśnia, napięciu ciała, półobrocie i grymasie twarzy jest erotyzm. Bywa ból i cierpienie, czasem tęsknota - za tym, co utracone lub tym, co nigdy nie zyskane. Flamenco jest szczególnie wdzięcznym tematem dla filmowców. Historia toczy się sama dzięki muzyce i opowieści wpisanej w tekst piosenki. W tym kontekście "Flamenco, flamenco" Carlosa Saury mogłoby jawić się jako wielowątkowa, skomplikowana narracyjnie historia. W rzeczywistości prócz kilkunastu znakomitych muzycznych aranżacji, hiszpański mistrz nie proponuje wiele więcej.

Reklama

Kilka grup widzów pospiesznie opuszczało przedpremierowy pokaz najnowszego filmu Carlosa Saury, gdy po kilkunastu minutach projekcji nie zmieniła się sceneria wydarzeń i rytm narracji. Nie nastąpił żaden zwrot akcji. Jeśli właśnie tego oczekiwali przychodząc do kina, dobrze zrobili wychodząc - do końca projekcji takowy pozornie nie nastąpił. W oficjalnej notce o filmie reżyser uczulał na to, że "zawsze jest trudno opisać pomysły, które pchają [go] do zrobienia filmów muzycznych. Jest to trudne głównie z tego względu, że nie ma scenariusza. A jeśli jest - ma cztery strony. I mówi w głównej mierze o kolejności występowania artystów i o tym, w którym miejscu sceny mają stanąć." Muzycy sportretowani tym razem przez reżysera opuszczają scenę po wykonanym utworze. Ich miejsce zastępują inni. Nie wiemy jednak, co działo się z nimi wcześniej, co stanie się później. Przestrzeń zakulisowa nie istnieje. Artyści nie są postaciami, jeśli odgrywają coś na scenie - to wyłącznie samych siebie.

Jeśli pojawiają się zwroty akcji, są zaś na tyle subtelne, że możemy ich nie zauważyć. Czasem zdarza się nam je przegapić w życiu. Reżyser - jak sam twierdzi, opowiada właśnie o nim. Przeżywanie życia wymaga jednak aktywności, której Saura pozbawił widzów, uprzedzając próby interpretacji szczegółowym wyjaśnieniem swojego konceptu. Film jest malowany muzyką w dosłownym sensie tego słowa. Twórca "Tanga" (1998) opowiada o życiu poprzez barwy. Narodzinom ma towarzyszyć biel i słoneczne żółcienie, dorastamy w otoczeniu chłodnego błękitu i odcieni koloru pomarańczowego, wraz z dorosłością przychodzi głęboki błękit, indygo i fiolet. Czarno-białej śmierci nadziei przydaje zieleń, która ma symbolizować wiarę w kolejne (szmaragdowe) narodziny. Pieśni niosą się po scenie. Emocje za każdym razem wybrzmiewają inaczej, samotność jest akcentowana w odmienny, zawsze piękny sposób.

"Flamenco, flamenco" porywa widzów, ściska ich za serca i dławi niecodzienną emocjonalnością, ale jedynie przez pierwszy kwadrans projekcji. Później z wolna czar pryska. Pod jego wpływem do końca pozostają tylko miłośnicy hiszpańskiego tańca. Ci, którym wystarcza jego piękno samo w sobie i którzy nie odczuwają potrzeby obcowania z klasyczną narracją. Wizualność najnowszej produkcji Saury zniewala - nie można temu zaprzeczyć. Poddając się nastrojowi cierpienia, zaczęłam jednak tęsknić za światem Saury sprzed lat. Światem, w którym taniec był wrośnięty w życie, a nie w scenę; światem w jakim fikcja zespalała się z rzeczywistością do tego stopnia, że nie sposób było wyznaczyć granicy między jedną a drugą; światem zapełnionym bohaterami, których imiona znałam i mogłam przyglądać im się dłużej niż przez czas trwania jednej pieśni. Odczułam nostalgię za duchem Saury, choć jego ukochane ciała miałam na wyciągnięcie ręki.

5/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy