Historia i człowiek
"Niepokonani", reż. Peter Weir, USA 2010, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 8 kwietnia 2011
Rok temu trafiłam na informacje w polskich mediach, określające "Niepokonanych" jako "polski" film Petera Weira. Dwa miesiące temu, pewnie w przypływie nadmiernego entuzjazmu, doszukiwano się powiązań między oficjalną datą polskiej premiery, a rocznicą tragedii w Smoleńsku 10 kwietnia. Zabawne, bo to film inspirowany książką, owszem polskiego autora, lecz wydaną na Zachodzie, z zagranicznymi aktorami i reżyserem Australijczykiem - owszem, zafascynowanym historią Polski, lecz opowiadającym w gruncie rzeczy swoją historię, z powtarzającymi się w jego twórczości motywami. "Niepokonani" to przede wszystkim "film Petera Weira".
"Niepokonani" to pierwsza produkcja, którą Weir zrealizował poza amerykańskimi studiami od czasu "Zielonej karty". Od momentu wyjazdu do Hollywood w połowie lat 80. reżyser pracuje w ramach systemu fabryki snów, lecz przez lata dzięki sukcesom odniesionym filmami "Świadek", "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" czy "Truman Show" udało mu się wypracować pozycję osobną - autora umiejętnie łączącego kino komercyjne i artystyczne.
Za podstawę scenariusza do jego najnowszego filmu posłużyła wydana w latach 50. w Wielkiej Brytanii i przetłumaczona na kilkadziesiąt języków książka Sławomira Rawicza "Długi marsz". Jak później dowiedziono, Rawicz najprawdopodobniej przywłaszczył sobie historię spektakularnej ucieczki z gułagu w głębi Rosji do Indii z raportu Witolda Glińskiego. Sam autor bowiem na mocy amnestii trafił w czasie wojny do armii gen. Andersa.
W "Niepokonanych" Weir wykorzystuje jedynie szkielet historii, zachowując ucieczkę więźniów z radzieckiego gułagu przez Mongolię, pustynię Gobi, Himalaje do Indii. Zmienia jednak bohaterów, ich przeszłość, wprowadza nowe postacie i wątki, tak by ostatecznie wygrać swoje ulubione motywy.
"Natura to wasze więzienie" - mówi do nowoprzybyłych więźniów oficer radziecki. Więzienie, w którym przetrwanie okazuje się okrutniejszą karą niż śmierć. Historia w najnowszym filmie Weira, pomimo niefortunnej patetycznej finałowej sekwencji (o której za chwilę), stanowi jedynie kontekst, dobrze zarysowany i inteligentnie wpleciony w fabułę. Scena przesłuchania, czy pobyt w obozie to preludium do samej wędrówki, stanowiącej metaforę walki człowieka z samym sobą. Weir wygrywa atmosferę nieustannego osaczenia, gdzie nawet natura nie jest gwarancją swobody. W jednej z najlepszych scen filmu bohaterowie docierają do granicy z Mongolią, by na bramie pośrodku niczego zobaczyć obraz Stalina oraz komunistyczną gwiazdę. Irena, jedna z bohaterek szepcze: "tu nie ma gdzie się ukryć".
Weir zmienił imiona niektórych bohaterów występujących w powieści. Prowodyrem ucieczki nadal pozostaje Polak, Janusz (Jim Sturgess), który pragnie wrócić do żony, by wybaczyć jej, że pod wpływem tortur podpisała na niego oskarżenie. Grupa uciekinierów jest jednak o wiele bardziej różnorodna zarówno pod względem charakterologicznym, jak i narodowościowym.
Colin Farrell wciela się w ciekawą postać kryminalisty Walka. To swoisty produkt uboczny systemu komunistycznego, a w początkowej fazie ucieczki pomost do ciemnej strony ludzkiej natury, którą wycieńczeni bohaterowie i tak w końcu dotkną. Jest i dwóch innych Polaków oraz Polka - Irena (inaczej niż w książce córka polskich komunistów), Łotysz Voss, Jugosłowianin Zoran czy Amerykanin Mr Smith. Taka mieszanka pozwala na wprowadzenie motywu zderzenia kultur, spotkania z Innym, ale i obrazuje ów kocioł narodowościowy, jakim była w tym czasie Europa targana wojną i totalitaryzmami.
Ed Harris to chyba najlepsza decyzja castingowa Weira przy okazji "Niepokonanych". Harris buduje postać enigmatycznego inżyniera, dla którego przetrwanie to kara zadawana sobie z własnej woli za śmierć syna. Przyznaję, że w czasie seansu nie opuszczało mnie skojarzenie z producentem telewizyjnym Christofem z "Truman Show" (w tej roli również Ed Harris). Mr Smith bowiem to w pewnym sensie drugi przywódca grupy. Owszem, nieowładnięty szaleństwem władzy jak Christof, bo w świecie "Niepokonanych" owym Twórcą i Panem, decydującym o życiu czy śmierci milionów jest Stalin wytatuowany na ciele Walka. Jak w świecie "Truman Show", bohaterów gna jednak owo pragnienie wydostania się ze sztucznego świata, podświadomie odbieranego jako więzienie, w którym obumiera nie tylko ciało, ale i duch, co słyszy Janusz od współwięźnia.
Również Irena wpisuje się w "Weirowskie" kobiece postacie. Filmowe światy australijskiego twórcy zdominowane są przez mężczyzn. Kobiety, w roli matki, żony czy obiektu platonicznej fascynacji (Weir unika scen erotycznych) to impuls, który popycha bohaterów do działania i poznania. Podobnie jak Irena, która staje się łącznikiem między bohaterami, skłaniając ich do zwierzeń. Potrzeba opieki nad nią i jej ochrony jest istotną motywacją do walki o przetrwanie.
"Niepokonani" w swej istocie powracają do atmosfery "Gallipoli" czy "Roku niebezpiecznego życia", do której Weir sięgnął ponownie kilka lat temu w "Panu i władcy: na krańcu świata" - do filmów w swym wizualnym rozmachu epickich, zmagających się z historią, lecz opowiadających raczej o jednostkach, stających przed życiowym sprawdzianem charakteru. Stąd może ponowna współpraca z Russellem Boydem, operatorem wymienionych filmów.
Weir wykorzystuje potencjał, jaki tkwił w opowieści dla wizualnej warstwy filmu. "Niepokonani", rozwijając się w swoim tempie, uwodzą krajobrazem. Rozczarowuje jednak finałowa scena - obraz wędrujących stóp Janusza na tle kolejnych wydarzeń z historii Europy, końca wojny, roku 1968 w Czechosłowacji, polskiej Solidarności, muru berlińskiego, w końcu roku 1989. Przenosząc nagle swoją opowieść w wymiar patetyczno-historiograficzny, Weir odbiera w pewnym sensie szansę na bardziej uniwersalną próbę spojrzenia na wędrówkę uciekinierów bez historycznego bagażu.
To jednak nadal "film Petera Weira", marka, która mimo potknięć gwarantuje świetne rzemiosło i autorski rys. Umiejętnie łączyć epickie, komercyjne kino z niezwykle indywidualnym stylem we współczesnym kinie potrafi niewielu. Do grupy tej z pewnością można jednak zaliczyć Petera Weira.
7/10