"Gwiazd naszych wina" [recenzja]: Love story z nowotworem w tle
Filmy opowiadające o zmaganiach z nowotworem to już odrębny gatunek kina. "Gwiazd naszych wina" bardziej od walki z chorobą koncentruje się na szczenięcej miłości.
Dziewczyna i chłopak. Młodzi. Uśmiechnięci. I dotknięci chorobą, z którą nie mają szans. Ona, Hazel Grace (Shailene Woodley), diagnozę usłyszała jako 13-latka. Z tarczycy choroba przeszła na płuca. Żyje tylko dzięki eksperymentalnej terapii, co zdaje się być cudem, gdyż u 70 procent pacjentów lekarstwa nie przyniosły poprawy. Jemu, Augustusowi (Ansel Elgort), obiecującemu koszykarzowi, nowotwór zabrał nogę. Teraz chodzi ze specjalną protezą. Śni, m.in. o pięknej dziewczynie, na którą natrafia na spotkaniach grupy terapeutycznej. Ona jest realistką. Od nieuchronności śmierci bardziej przeraża ją fakt, że pozostawi po sobie bliskich. "Gorsze od bycia chorym na raka jest posiadanie dziecka chorego na raka" - mówi widzom spoza kadru. Jest narratorką tej opowieści, historii o tym, jak pokochała marzyciela i zaakceptowała niedoskonały świat.
Z offu obiecuje nam także, że "Gwiazd naszych wina" nie jest kolejnym filmem, w którym piosenka Petera Gabriela uleczy każdą ranę duszy i ciała. Chociaż sama takie bajki bardzo lubi, nam, widzom, chce przedstawić prawdę. W pierwszej połowie obrazu możemy mieć wrażenie, że trochę nas oszukała. Choć choroba kładzie cień na rodzącym się uczuciu, to przede wszystkim urocza komedia romantyczna z przesympatyczną parą.
Shailene jest rezolutna, Ansel sztubacko radosny i czarujący. Z przyjemnością i uśmiechem patrzy się na tę szczenięcą miłość, którą gwiazdom znakomicie udaje się oddać. Jest między nimi chemia, która potrafi gładko zniwelować delikatne przestoje w akcji. Tę parę, znaną już polskim widzom z kreacji rodzeństwa w "Niezgodnej", łatwo polubić też jako zakochanych małolatów. Aktorzy radzą sobie również gdy w końcu do filmu zaczyna wkradać się rzeczywistość i ból. Są w tym równie szczerzy i naturalni, co we flirtowaniu.
Joshowi Boone, reżyserowi, oraz Scottowi Neustadterowi i Michaelowi H. Weberowi, duetowi scenopisarskiemu, który zwrócił już na siebie uwagę niestandardową komedią romantyczną "500 dni miłości", udaje się nas wzruszyć, ale i rozśmieszyć. Balansując po bardzo cienkiej linii, nie przemieniają swojej opowieści w pospolitego wyciskacza łez, telewizyjne "prawdziwe historie".
Morał "Gwiazd naszych wina" przemówi do każdej wrażliwej osoby, chorej i zdrowej, młodej czy starej, choć... "Gwiazd naszych wina" to przede wszystkim kino dla młodego widza. Jest tu sporo naiwności, uproszczeń, kolorowego świata. To ciągle hollywoodzka wersja umierania, w której za wiele pokazać nie wolno, w której nie ma miejsca np. na problemy z ubezpieczeniem. Bliżej jej jednak do przewrotnego "Pół na pół" niż do "Love Story".
7/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Gwiazd naszych wina" ("The Fault in Our Stars") , reż. Josh Boone, USA 2014, dystrybucja: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 6 czerwca 2014
--------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!