"Grimsby" [recenzja]: Przegięty, ale nie złamany

Kadr z filmu "Grimsby" /materiały prasowe

Na wstępie trzeba powiedzieć, że nie jest to film dla wszystkich. Osoby źle reagujące na kloaczny, analno-waginalny humor nie mają w kinie czego szukać. Za to ci, którym niesmaczne żarty niestraszne, mogą bawić się cokolwiek dobrze.

Widać, że "Grimsby" wyszedł spod ręki Louisa Leterriera. Twórca pamiętnej "Iluzji" z Jesse Eisenbergiem po raz kolejny udowadnia, że potrafi kręcić filmy na wysokim poziomie technicznym.

"Grimsby" jest zręczną parodią kina o superagentach. Początkową sekwencję, w której pracownik MI6 łączy się z bazą poprzez soczewkę, ogląda się z zapartym tchem. Patrzymy na wydarzenia z perspektywy bohatera, w którego oku umieszczona jest kamera. Rusza na misję, w sam środek potyczki z bandziorami. Dynamiczność i napięcie osiągają taki poziom, że mogą rozbudzić zazdrościć u reżyserów filmów z serii o Jamesie Bondzie czy Jasonie Bournie. Nie tylko ich fani, ale też amatorzy gier wideo będą wgnieceni w fotel. Takich smaczków jest więcej.

W kwestii sprawności realizacyjnej i świadomego użycia montażu i zdjęć nie ma się do czego przyczepić. Wątpliwości może budzić jedynie poczucie humoru twórców. Sacha Baron Cohen, główny aktor i współautor scenariusza, często przekraczał już granice dobrego smaku.

Reklama

Tym razem przegina jeszcze bardziej, choćby w niesławnej scenie, w której bohaterowie znajdują schronienie w... macicy słonicy, przygotowującej się na wielokrotną kopulację z pozostałymi członkami stada. Mimo to, trudno uznać ten film wyłącznie za tanią błazenadę. Nie żeby od razu przypisywać mu istotny przekaz, ale kto zna dotychczasową twórczość Cohena, ten wie, że jego filmy roszczą sobie prawo do bycia czymś więcej. Z większym lub mniejszym sukcesem. Tym razem o takim można mówić.

Przesłanie nie jest może zbyt ambitne. "Grimsby" jest peanem na cześć rodziny i klasy robotniczej. A jednak ten egalitaryzm w połączeniu z poszukiwaniem ostoi, ludzi, którzy są wsparciem i oparciem, ma w sobie coś ujmującego. Zwłaszcza, że twórcy łamią prawidła, do których przyzwyczaiły nas podobne parodie.

Bohater, który na moment ma okazję sprawdzić się w funkcji tajnego agenta, dostaje akces do wszelkich przywilejów z tego płynących. Łącznie z zielonym światłem na romansowanie z pięknymi kobietami, z których ma wyciągnąć użyteczne informacje. Z tym, że tajniak Cohen w nosie ma długonogie piękności. Interesują go krągłe kobiety, na które nikt z jego otoczenia nie zwraca uwagi. I chociaż film tonie w kloacznym humorze, ten aspekt akurat odarty jest ze złośliwości i szyderstwa. Cohen pozwala wejść na salony swojemu nierozgarniętemu bohaterowi, a za nim pociąga tych, którzy do filmów o Bondzie czy Bournie wstępu nie mają. I choćby za to "Grimsby’ego" da się lubić.

7/10

"Grimsby", reż. Louis Leterrier, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 26 lutego 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Grimsby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy