O czym tak naprawdę jest "Gray Man", można dowiedzieć się jedynie z opisu, bowiem już od samego początku bohaterowie mówią tajemnym szyfrem, który ma nadać produkcji wyjątkowego klimatu rodem z filmu szpiegowskiego, a finalnie sprawia, że widz zupełnie nie wie, o co chodzi. Czy 200 mln dolarów zostało wydane produkcję, która wypada bardzo słabo? Jedno jest pewne - film niczym nowym nie zaskakuje.
Główny bohater w filmie "Gray Man" to agent CIA, Court Gentry (Ryan Gosling), który niegdyś był wykwalifikowanym tzw. "kupcem śmierci". W początkowej scenie widzimy go, odbywającego rozmowę z tajemniczym mężczyzną. Później okazuje się, że to jego przyszły opiekun, Donald Fitroy (Billy Bob Thornton). W zamian za służbę dla CIA, Fitroy oferuje Gentry'emu wyjście na wolność.
Court Gentry staje się tytułowym Gray Manem i "Szóstką". Podczas jednej z akcji orientuje się, że jego szefostwo jest zamieszane w aferę korupcyjną. Znajduje tajemniczy pendrive z (ponoć) ważnymi informacjami. Fabuła opiera się na tym, że Gray Man posiada nośnik, a jego przeciwnicy chcą go zabić, aby sekrety organizacji nie wyszły na jaw.
"Ponoć" – to bardzo dobre słowo na opisanie tego co właściwie znajduje się na pendrive. Główni bohaterowie przez cały film toczą walkę o nośnik, a widz nie ma pojęcia co na nim jest. W tym momencie powoli znika motywacja publiczności, aby pozostać z bohaterami do końca i dowiedzieć się, o co właściwie tyle szumu.
Przed premierą film był promowany jako najdroższa produkcja Netfliksa w historii, która miała kosztować 200 mln dolarów. Po seansie nasuwa się tylko jedno pytanie: "gdzie są te pieniądze?". Film w żadnym aspekcie technicznym nie wyróżnia się na tle innych współczesnych akcyjniaków.
Co prawda, początek filmu zapowiadał się bardzo dobrze – walki okraszone neonowymi światłami i kolorowym dymem przywodziły na myśl wyjątkowe ujęcia z uwielbianego na świecie "Johna Wicka". Na tym pozytywne porównanie do sensacyjnego superhitu się kończy.
Prawdopodobnie reszta pieniędzy została zainwestowana w ulokowanie scen na całym świecie. Można pokusić się o stwierdzenie, że "Gray Man" to momentami film podróżniczy, a nie akcyjny. Co jakiś czas widzowie przenoszą się razem z bohaterami do nowego miasta, między innymi w Azji i Europie, ale czy to było aż tak potrzebne? To prawda, że walki na ulicach Pragi robią bardzo dobre wrażenie, ale to wszystko już widzieliśmy, między innymi w filmach o przygodach Jamesa Bonda.
Pewnie spora część budżetu została zainwestowana w efekty specjalne podczas walk, które ponownie – nie są niczym wyjątkowym. Seria z karabinu przeciwnika nie trafia głównego bohatera, a jego jeden celny strzał – trafia wroga. To tylko jeden z banałów, który został nam przedstawiony.
Wymieniłam porównania do "Johna Wicka", czy Agenta 007 nie bez powodu. Ma się wrażenie, że twórcy naoglądali się wielu filmów akcji i sami chcieli stworzyć swój, umieszczając w nim wszystkie charakterystyczne elementy.
Widz może poczuć się zdezorientowany, słuchając rozmów między bohaterami. Jest to spowodowane bardzo słabym scenariuszem i nierealistycznymi dialogami. Główni bohaterowie mówią do siebie "szyfrem", który ma nadać tajemniczości. Pozostawia to wiele niedopowiedzeń, a momentami ma się nawet wrażenie, że postacie nie potrafią się ze sobą normalnie komunikować.
Zabieg ten jest niezrozumiały, ponieważ w fabule nie ma konkretnej zagadki do rozwiązania. Być może miało to na celu wyolbrzymienie tajemniczości wokół wspomnianego pendrive, ale nie jestem do tego przekonana.
Jak wypada Ryan Gosling jako tajemniczy milczek? Pasuje mu ta rola, lecz jest ona na granicy z podejściem "nic mnie nie obchodzi".
O wiele gorzej ogląda się Chrisa Evansa, który wciela się w postać Lloyda Hansena, byłego agenta CIA, określanego jako "socjopatę". Chris Evans pokazał, że umie dobrze zagrać antagonistę, między innymi w "Na noże", gdzie zagrał bohatera, który powstał ze zlepku ironii, sarkazmu i niezaprzeczalnego uroku. Można było mieć nadzieję, że tu będzie podobnie, lecz niestety - z tego scenariusza i drewnianych kwestii nie dało się więcej wyciągnąć. Widać, że Evans próbował, ale efekt finalny jest karykaturalny. O tym, że jego bohater jest "tym złym" wiemy jedynie z wypowiedzi innych postaci.
Nie da się ukryć, że Ryan Gosling i Chris Evans to jedni z najprzystojniejszych i najbardziej rozchwytywanych mężczyzn w Hollywood. Filmy tego pierwszego w ostatnich latach były wielkimi hitami, a Evans już dawno został idolem fanów Marvela na całym świecie. Gdzie podział się fenomen tej dwójki? Na pewno nie zobaczymy go w filmie "Gray Man".
Zupełnie nie wykorzystano potencjału Any de Armas. W sieci pojawiają się głosy, że powinna ona dostać swój własny film szpiegowski i jest to bardzo dobry pomysł. Ana de Armas już w "Nie czas umierać" pokazała się jako niepozorna agentka, która kryje w sobie wiele talentu i sprytu. W "Gray Manie" nie dostała szansy, aby to wykorzystać.
W filmie została wpleciona retrospekcja, która wyjaśnia relację Gray Mana z porwaną dziewczynką. Historyjka ma na celu nadać ładunku emocjonalnego więzi między nimi. Bez niej pościg za Courtem Gentry oraz końcówka filmu nie miałaby sensu. Nawet po zapoznaniu się z retrospekcją, emocje i zainteresowanie są na bardzo niskim poziomie.
Ma się wrażenie, że historia została wciśnięta na siłę. Zupełnie inaczej można było to odebrać, gdyby od niej zaczął się film.
Jeśli o montażu mowa – o co chodzi z przeciągniętymi ujęciami? Kamera jest zbyt długo skierowana na aktorów i widzimy ich, nawet jeśli kończą swój dialog. Zostało to pokazane między innymi w scenie rozmowy Lloyda Hansena z Donaldem Fitroy'em w limuzynie. Jeśli miało to na celu podkreślenie reakcji na słowa drugiej osoby, trudno to wyłapać.
Twórcy już teraz zapowiadają, że chcieliby, aby "Gray Man" miał kolejne części. Nie bez powodu. Film kończy się w taki sposób, że kontynuacje są oczywiste.
Za reżyserię filmu "Gray Man" odpowiadają Anthony i Joe Russo, twórcy kasowych hitów, m.in. "Avengers: Koniec gry" czy "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów".
Czy znów wydadzą 200 mln dolarów na nierealistyczne sceny walki i podróże bohaterów po całym świecie? Oby nie. Marzeniem byłoby zobaczyć Anę de Armas w roli głównej bohaterki w kontynuacjach, lecz to wszystko dopiero przed nami.
Ocena: 4/10