W 2011 roku Sean Durkin zachwycił krytykę i widzów swoim debiutanckim filmem "Martha Marcy May Marlene". Kanadyjczyk kazał czekać na swoje kolejne dzieło dziewięć długich lat. W "Gnieździe" farmę zamieszkałą przez członków sekty zamienił na starą angielską posiadłość, wynajmowaną przez amerykańską rodzinę żyjącą ponad stan. Okoliczności wydają się mniej przerażające, jednak szybko okazuje się, że to tylko pozory.
Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Rory O'Hara (Jude Law) namawia swoją żonę Allison (Carrie Coon), by razem z ich synem i jej córką przeprowadzili się ze Stanów Zjednoczonych do Anglii. Mężczyzna zapewnia, że za oceanem czeka ich życie godne rodziny królewskiej. Ma to stanowić zwieńczenie jego starań o awans do klasy wyższej.
By zrealizować swe marzenia, Rory kłamał, manipulował, wbijał nóż w plecy przyjaciół oraz podejmował najbardziej dochodowe i ryzykowne decyzje - co parokrotnie kończyło się już kłopotami finansowymi. Te dopadają O'Harów także w Wielkiej Brytanii. Rozpoczyna się gra pozorów i rozpaczliwa próba utrzymania statusu społecznego. Ich wpływ jest destrukcyjny dla całej rodziny.
Jej rozkład ukazują relacje członków familii, przede wszystkim coraz chłodniejsze kontakty między małżonkami. Coon wspaniale konstruuje swą bohaterkę. Allison stanowi przeciwieństwo swojego męża. Świadoma kłamstw małżonka, kobieta zna wartość pieniędzy, potrafi oszczędzać i podjąć się ciężkiej, uczciwej pracy. Pod wpływem emocji zachowuje się jednak wyzywająco i niedojrzale. Jest jednocześnie silna i krucha - w jednej scenie będzie trzymać na swoich barkach jedność rodziny, by chwilę później skulić się i łkać z bezsilności.
Niestety, Law wypada mniej przekonująco. Brytyjczyk przyzwyczaił widzów do grania złotoustych drani, jednak jego Rory od początku jest postacią skrajnie oślizgłą i odpychającą. Nie pomaga scenariusz, wkładający w usta aktora irytujące i znacznie przesadzone przechwałki. W rezultacie trudno uwierzyć, by mężczyzna byłby w stanie przekonać kogokolwiek do swoich racji, nie mówiąc nawet o oczarowaniu.
Niedostatki w tekście Durkin nadrabia warsztatem. Niesamowite, jak sprawnie ogrywa posiadłość O'Harów. Podobny zabieg zastosował w swoim debiucie, w którym umieścił protagonistkę, graną przez Elizabeth Olsen, w ogromnym domu jej filmowej siostry. Budynek, mający być bezpieczną przystanią po traumie doznanej z rąk sekty, szybko okazywał się dla dziewczyny miejscem obcym, przerażającym i odpychającym - co podkreślało krzywdy, jakich doznała ona z rąk kultu.
Willa O'Harów odgrywa w "Gnieździe" podobną, podwójną rolę. Pierwotnie ma ona symbolizować ich sukces. Ostatecznie - z pustymi, zakurzonymi i domagającymi się pilnego remontu wnętrzami - staje się oznaką ich upadku. Reżyser wykorzystuje ją także do budowania napięcia - początkowo złudnej sielanki, a później przytłaczającej nieuchronności konsekwencji decyzji Roryego. Bijąca z pomieszczeń groza miejscami przywołuje na myśl horror o opętaniach, nie dramat rodzinny.
W finale Durkin decyduje się na kilka prostych i ogranych zabiegów scenariuszowych, nieco psujących pozytywne wrażenie. Trudno nie czuć pewnego rozczarowania - po genialnej "Martha Macy May Marlene" otrzymaliśmy film zaledwie dobry/bardzo dobry. Jednocześnie trudno nie czekać na jego kolejną fabułę i cicho liczyć, że jej poziom dorówna (jeśli nie przebije) brawurowemu debiutowi.
7/10
"Gniazdo" (The Nest), reż. Sean Durkin, Wielka Brytania, Kanada 2020, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 9 października 2020 roku.