Globalizacja jako źródło cierpień
"Mamut", reż. Lukas Moodysson, Dania, Szwecja, Niemcy 2009, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 14 stycznia 2010 roku.
Lukas Moodysson, twórca głośnego ''Fucking Amal'' i pamiętnej ''Dziury w sercu'', powraca po kilku latach milczenia. Niestety, ze swoim najsłabszym projektem. Obawy polskich dystrybutorów, którzy w nieskończoność przesuwali datę premiery filmu, okazały się słuszne. Kiepski warsztatowo i trącący banałem ''Mamut'' nie może liczyć ani na liczną widownię, ani na poklask krytyki.
Kariera Moodyssona przybierała interesujący obrót. Nakręciwszy kilka popularnych, docenianych przez widzów w większej części świata filmach (''Fucking Amal'', ''Lilja 4-Ever''), twórca zwrócił się w stronę awangardowych eksperymentów. Po drastycznej, na poły pornograficznej ''Dziurze w sercu'' (nie zapomnę widoku dziesiątek osób, które zniesmaczone opuszczały cieszyński teatr podczas pokazu filmu na ENH 2005) i nowatorskim ''Kontenerze'', od Moodyssona można było wiele oczekiwać. Tymczasem szwedzki reżyser, angażując się w pierwszą dużą, międzynarodową produkcję, wydał na świat swoje najbardziej kompromisowe dziecko.
Struktura ''Mamuta'' do złudzenia przypomina inne polifoniczne opowieści o globalnej wiosce. Najbardziej rzucające się w oczy są powinowactwa z ''Babel''. Podobnie jak u Innaritu, akcja rozczepiona jest na kilka miejsc w różnych częściach świata. Tom (Gael Garcia Bernal), komputerowy geek i właściciel portalu z grami, wylatuje do Tajlandii podpisać intratny kontrakt. W Nowym Jorku czekają na niego żona, Ellen (Michelle Williams), pracująca na ostrym dyżurze chirurżka, oraz córka, Jackie (Sophie Nyweide). Opiekunką Jackie jest Gloria (Marife Necesito) imigrantka z Filipin. Kobieta zostawiła w kraju, pod opieką babci, dwójkę synów, Salvadora oraz Manuela.
Całej szóstce postaci doskwiera samotność - motyw przewodni twórczości Moodysoona. Snujący się po tajskich plażach Tom znajduje trochę czułości w ramionach prostytutki Coockie, ale w głębi serca tęskni do żony i córki. Ellen, desperacko walcząc o życie pacjentów, nie ma za wiele czasu dla dziecka. Jackie i tak woli ten czas spędzać z Glorią, która z niani przerodziła się w swego rodzaju matkę zastępczą, inwestując rodzicielskie uczucia w córkę zamożnych chlebodawców. ''Osieroceni'' Salvador i Manuel w desperackich rozmowach telefonicznych z matką, próbują ją jednak przekonać, żeby wróciła do kraju.
Przyczynę tego stanu rzeczy - alienacji i separacji bohaterów - Moodysson upatruje w rzeczach tak oczywistych, że można sobie oczy do krwi przecierać ze zdziwienia. Oto globalizacja w całej swej bezduszności: karze samotnej matce tyrać na drugim końcu świata, żeby dzieci miały co do gara włożyć; tę samą matkę zmusza do kupna w Nowym Jorku piłki do kosza ''made In Philippines'', która w ramach prezentu na Filipiny wróci (o, ironio!). Oto srogi kapitalizm, pęd za pieniądzem, który obliguje milionera do wielotygodniowych rozłąk ze swoją rodziną... Z tuzina podobnych truizmów jest skomponowany cały ''Mamut''.
Prawdziwym paradoksem filmu jest jednak jego transparentność. Nie idzie już nawet tylko o to, że reżyser ''Kontenera'', filmując scenariusz naszpikowany kliszami i oczywistościami, popada w banał za banałem. ''Mamut'' prostolinijnością uderza nawet na poziomie referencyjnym poszczególnych scen. Wnioski, wyciągane przez widza na podstawie ciągu kolejnych wydarzeń, zostają explicite pokazane przez twórcę. Za pośrednictwem tego nieznośnego, filmowego masła maślanego Moodysoon obraża inteligentnego odbiorcę, schlebiając jednocześnie globalnemu motłochowi. Kuriozum ''Mamuta'' polega więc na tym, że autor ''Fucking Amal'', krytykując skutki globalizacji, sam staje się jej ofiarą, lub - co gorsza - beneficjentem. I nie jest doprawdy istotne, który z wariantów bliższy jest prawdzie, bo w żaden sposób nie ratują ''Mamuta'', pogrążając tylko mniej lub bardziej jego reżysera. A Moodysoonowi warto jeszcze dać szansę.
3,5/10
Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Mamut"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!