Reklama

Głębia smaku

"Król Lew 3D", ("Lion King 3D"), reż. Roger Allers i Rob Minkoff, USA 1994, dystrybutor Forum Film, premiera kinowa 26 sierpnia 2011 roku.

Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam chodzić do wesołego miasteczka. Wydawało mi się, że wkraczam wówczas w magiczny, barwny świat, który nie ma granic. Piętnaście lat później okazało się, że nie widziałam końca zabawy, bo byłam za mała, żeby sięgać wzrokiem zbyt daleko. Wielki świat okazał się pustym placem upstrzonym pięcioma karuzelami. Dziecięce wspomnienie pękło. Od tamtego czasu nie oglądam bajek, które kochałam jako dziecko, bo nie chcę spojrzeć na nie z góry i stracić poczucia ich wyjątkowości. Kinowa powtórka seansu "Króla Lwa" była w tej kwestii ryzykiem nieporównywalnym z żadnym innym.

Reklama

"Król Lew" to wielki przebój kinowy lat dziewięćdziesiątych. Animacja była jedną z nielicznych, które wzbudzały tak szerokie zainteresowanie, była jednym z niewielu filmów dla najmłodszych dzieci operujących dramaturgią na miarę poważnej fabuły. Uszyta z fragmentów znanych historii, symboli i archetypów - uwodziła prostotą. Nie wyobrażam sobie realizacji dalszego ciągu losów Simby, trudno było mi zaakceptować próbę wielkiego powrotu disnejowskiej animacji do kin w 3D. Obawiałam się, że jej obecność na ekranach zostanie rozdmuchana i szybko przygaszona, bo film nie będzie dziś stanowił żadnej konkurencji dla znakomitych produkcji ze Studia Pixar.

Subtelna animacja nie została jednak ani przygnieciona ani zubożona przez wprowadzenie nowej technologii obrazu. Film Rogera Allersa i Roba Minkoffa zachował klasę, jakiej brak wielu współczesnym bajkom dla dzieci. Animatorzy, którzy mieli przed sobą gotowy materiał do rekonstrukcji, mogli się skupić tylko na lepszym uformowaniu całości.

Rozłożyć obraz na kilkanaście płaszczyzn, wprowadzić w niego przestrzeń, wymodelować kształty. Brak możliwości narracyjnej manipulacji i podporządkowywania treści formie sprawił, że praca nad filmem stała się realnym wyzwaniem. Twórcy przyznają, że wprowadzenie trzeciego wymiaru było niecodziennie skomplikowane ze względu na specyficzne ruchy skrzydeł Zazu czy szybki, spektakularny montaż podczas sekwencji triumfalnej pieśni Skazy na Cmentarzysku Słoni. Przyglądając się teraz trójwymiarowym hienom, można uciąć dyskusję mówiąc tylko, że w końcu nadszedł czas na prawdziwą głębię smaku. Warstwa dialogowa "Króla Lwa" przypomina dodatkowo z jaką precyzją i doskonałością można zrealizować polską wersję językową filmu. Role Krzysztofa Tyńca (Timon) i Emiliana Kamińskiego (Pumba) do tej pory nie znalazły sobie równych.

Klasyki wracają w różnych formach, ich treść ulega przemianom, wykonania bywają lepsze lub gorsze, przesłanie jest analizowane przez pryzmat współczesnych im wydarzeń rozgrywających się w kręgach kultury. Niezmienność "Króla Lwa" jest w tym względzie czymś absolutnie niecodziennym. W fakt, że jego oddziaływanie nie ulega zmianie, trudno uwierzyć. Pewności, że dziś dzieci odkryją w nim to, co nam udało się znaleźć przed laty, nie sposób jednak zaprzeczyć.

10/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Król Lew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama